Posiadłość Szaleństwa to rozczarowanie i zachwyt w jednym.
Gra ma swój klimat, ale z ekipą która nie podziela vibe'u może trochę popsuć zabawę. W wielu recenzjach polecana jest dla początkujących i to się zgadza.
Jakość figurek jest smutna. To nie jest tania gra, okej? Jak widzisz figurki w Blood Rage czy Rising Sun to wiesz jak powinny te figurki wyglądać.
Scenariusze są ciekawe!
Bardzo duży plus za tempo, które gra nadaje. Albo zdążycie 'na czas' albo nie.
W posiadłość lekko zagracie od 3h w górę ;D dla mnie to kolejny plus.
Co nie jest okej dla mnie?
Kostki. Losowość. To mi psuje fun.
Jak kilka razy dostajesz wpierdziel, bo masz pechową rękę to chęci do ponownego zagrania spadają prawie do zera.
Ogólnie polecam, ale nie uważam tego tytułu jako obowiązkowej pozycji na półce.
To nie jest gra doskonała, ale ma w sobie coś, co sprawia, że bez zastanowienia umieszczam ją w moim Top 5 gier planszowych. Posiadłość Szaleństwa to gra przygodowa z aplikacją, jeśli więc stronisz od rozwiązań cyfrowych w grach... tutaj aplikacja wykonuje połowę roboty. Tyle tytułem wstępu. Posiadłość Szaleństwa to gra wykonana z rozmachem, jeżeli chodzi o aplikację i większość komponentów. Dużo dobra w pudełku (i drugie tyle powietrza, ale nie bez powodu), świetne grafiki (choć jeśli ktoś zna linię Arkham Files, to tylko przewróci oczami, bo recykling grafik FFG ma opanowany do perfekcji), średnie figurki i... beznadziejne podstawki pod nie, które zasłaniają piękne kafle pomieszczeń, z których układamy planszę.
W aplikacji muzyka, dźwięki, sprawnie działające mechanizmy, zagadki, klimatyczne opisy... z kwadrylionem literówek, błędów stylistycznych, a czasem nawet brakujących słów (zresztą nawet tytułu nie udało się przetłumaczyć dobrze Galakcie, bo w oryginale są to Posiadłości Szaleństwa, co ma znacznie więcej sensu – w grze odwiedza się ich przecież wiele, choć to akurat detal). Do tego przy dłuższych rozgrywkach opisy te potrafią się powtarzać wielokrotnie (na przykład przy walkach z tym samym rodzajem przeciwnika). Warto też wspomnieć o świetnym lektorze, który czyta wprowadzenia do historii. Marzyłby mi się pełny dubbing kwestii mówionych przez postaci niezależne, ale to pewnie podbiłoby cenę egzemplarza do 500 złotych.
Póki co z mroków Posiadłości Szaleństwa wyłania się obraz gry kontrastów, z jednej strony świetnej, z drugiej irytującej. I tak właśnie jest. Sztandarowym przykładem niech będzie to, że w podstawowym pudełku znajdziemy świetne scenariusze... w liczbie czterech, co oznacza, że zapłacisz ponad 300 złotych za cztery rozgrywki.
Tak, za cztery, bo opowieści o regrywalności można włożyć między bajki – serio, kocham Posiadłość Szaleństwa, ale nie mógłbym spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć "taaak, możesz zagrać każdy scenariusz kilka razy". Zmienić może się jedynie zestaw przedmiotów początkowych, ułożenie kafelków (zazwyczaj się nie zmienia) i żetonów postaci. Wygląda to jednak zwykle tak, że pani w kapeluszu, którą wcześniej mogłeś spotkać w parku, przy drugiej rozgrywce jest w bibliotece. Z kolei chłopak z biblioteki... pojawi się w parku. Oczywiście inaczej wygląda sytuacja, jeżeli przegrywacie w trakcie historii. Wtedy warto zagrać drugi raz, żeby doprowadzić sprawę do końca. Tak czy inaczej (i tu dochodzimy do wspomnianego wcześniej powietrza w pudełku) po rozegraniu czterech scenariuszy zaczyna się polowanie na dodatki... Ale to już zupełnie inna historia.
Z całej tej mojej recenzji może wynikać, że Posiadłość Szaleństwa to wcale nie jest gra na 4.5 gwiazdki. Zachęcam jednak do wypróbowania, wypożyczenia skądś, zagrania u znajomego, albo – jeżeli masz stałą ekipę – zrzucenia się na egzemplarz i sprawdzenia, czy to typ rozgrywki, który do Ciebie przemawia. Tylko nie wpatruj się zbyt długo w mrok... bo mrok zacznie się wpatrywać w Ciebie.