Messina 1347 to klimatyczny symulator obrzydliwie bogatego patrycjusza, który pod płaszczykiem charytatywnej filantropii porywa mieszkańców gnębionego przez zarazę miasta do swojej posiadłości, aby eksploatować ich tam jako darmową siłę roboczą. Wypisz wymaluj włoski przodek Bruce'a Wayne'a z bezdenną kiesą i prekapitalistyczną moralnością.
Cieszy w Messinie, że obszar miasta składa się z kafli, których konfiguracja zmienną jest jak opinie historyków o wiekach ciemnych, przez co sama z siebie gra gwarantuje regrywalność już na poziomie setupu. W trakcie rozgrywki kolejne heksy pojawiają się na modularnej planszy otwierając nowe perspektywy taktycznych zagrywek.
Przemieszczanie mepli namiestników po heksach dzielnic zapewnia odpowiednią dawkę worker placementowej rozkminki w temacie, gdzie by tu się poruszyć, żeby się nie narobić, a zarobić i jeszcze koledze przyblokować heksa. Potrzeba chwili lub zimna kalkulacja nie raz popchnie do odwiedzenia zarażonego obszaru, bo kto nie ryzykuje, nie zarabia punktów zwycięstwa. Z zarazą walczy tu się ogniem, a zapałki są na wagę złota. Konsekwentne awansowanie na jednym z torów postępu umożliwia odblokowanie dodatkowych emisariuszy, żeby jeszcze skuteczniej przeczesywać miasto.
Mechanika rozszerzania się zarazy po ma taki lekki pandemikowy posmak i można ją wykorzystać taktycznie zostawiając rywalom zainfekowane dzielnice do eksploracji, żeby przykleił się do nich zarażony szczur albo i dwa.
Wszystkim rządzi koło populacji odpowiadające za dystrybucję choroby oraz mieszkańców na planszy. Zarazę trzeba wypalać ogniem, zaś lokalsów ratować, ale częstokroć zimna kalkulacja bierze górę nad chrześcijańskim miłosierdziem. Jeżeli nie ma z tego punktów, to dobroć jest nieopłacalna. I tutaj całkiem klimatycznie Messina zaczyna z lekka trącić survivalem, gdyż w ostatecznym rozrachunku nie każda duszyczka okazuje się warta ocalenia.
Podczas oceny turystycznej atrakcyjności heksu trzeba zadać sobie kilka fundamentalnych pytań, zanim pośle się namiestnika w miasto. Czy są tam zasoby, akcje, bonusy których potrzeba? Opłaca się ratować mieszkańca? Warto marnować ogień na wypalanie kostek zarazy? Dopalić ruch złotem? Pozytywna odpowiedź na przynajmniej dwa z tych pytań, świadczy, że mamy do czynienia z dobrym euraskiem.
Statki cumujące przy nadbrzeżach poza plagonośnymi szczurami dostarczają również sporego zastrzyku zasobów oraz kolejnego sposobu na punktowanie za zestawy. Jest to i dosyć tematyczne i bywa bardzo opłacalne w punktacji końcowej.
Humanitarne oblicze Messina pokazuje podczas zarządzania zasobami ludzkimi żetonów mieszkańców.
Dla rzemieślników zawsze znajdzie się produktywne zajęcie w posiadłości.
Ocalona przed zarazą zakonnica przestaje trwonić czas na bezproduktywne modły i zajmie się chałupniczą produkcją żagwi w piwnicy niczym pogańska kapłanka ognia.
W Mesynie nie ma tak, że szlachta nie pracuje. Jeśli trafiłeś do mojego folwarku, mój ty barwny kanarku, to będziesz zasuwał jak w zegarku, albo przysłowiowej klepsydrze. Arystokraci mają ten przywilej, że pracują na świeżym powietrzu w ogródku.
Pracowitych gości motywują do roboty znaczniki nadzorców, którzy przechadzają się wytyczonymi drogami z batem w ręku... znaczy z inspirującym słowem na ustach. Taki brygadzista aktywuje odpowiednich mieszkańców posiadłości w zależności od miejsca, na którym stanie, zupełnie jak manager średniego szczebla spacerujący pomiędzy kubikami, żeby podnosić produktywność ogniem i żelazem. Nadzorca musi podjąć bardzo ważną decyzję na swojej ścieżce kariery, czy pójść w lewo czy w prawo, bo wszystkich do roboty nie zagoni, a efektywność sama z siebie się nie zwiększy. Jak widać korpo wynaleziono w Mesynie razem z wyścigiem szczurów.
Chorzy przechodzą izolację w chatach, gdzie etapami dochodzą do siebie, a ulepszenie ich schronienia zapewnia im pożyteczne zajęcie. Przecież praca to najlepsze lekarstwo. Tymczasowych rezydentów naszej willi da się upgrade'ować, żeby podnieść ich wydajność. Kiedy przestaną być produktywni, lub nadarzy się okazja zgarnąć za nich worek punktów, odpowiednio skompletowaną ekipę transportuje się wozem z powrotem do miasta, żeby zaludniła dzielnicę. Tak zamienia się siłę roboczą w czyste punkty. Taki śmiały ruch wymaga opłaty w zasobach, użycia odpowiednich mieszkańców ulepszonych lub nie, czasem poświęcenia na zawsze nadzorcy oraz zaakceptowania pewnego ryzyka utraty reputacji. Jeżeli na zaludnionym przez nas heksie pojawi się kostką zarazy zarobimy karnego szczura. Ryzyko jest jednak bardzo opłacalne, gdyż poza sowitą nagrodą w punktach zwycięstwa takie wtórne osadnictwo daje też dwa punkciki z każdymi odwiedzinami nadzorcy.
Warto rozwijać infrastrukturę wiejskiej posiadłości inwestując w chatki kwarantannowe, warsztaty oraz wspomniane wozy drabiniaste. Można sobie złożyć z tych prostych środków całkiem wydajny silniczek do produkcji zasobów i punktów.
Oczywiście, że Messina ma tory postępu z bonusami, z których przynajmniej jeden warto wymaksować. Te tory kronik mają też znaczenie przy ustalaniu kolejności graczy w rundach zgodnie z całkiem zmyślną tabelą.
Bardzo sprytnym zagraniem ze strony autorów gry jest skromny tor planszy zwojów, na którym progres pozwala lepiej punktować w wybranym aspekcie rozgrywki. Każdy może tu upichcić swoją własną sałatkę punktową.
Tory i tabele. Czegóż więcej oczekiwać? Przecież to euro.
O ile tur namiestnikami wykona się tyle, ilu ich się odblokuje, to produkcja zdarza się w Mesynie raz na rundę zgodnie z tradycyjnym podejściem Suchego do tego tematu. Z jednej strony nie ma co liczyć, że będzie się opływać w dostatki, ale jest czas, żeby coś z głową zaplanować. To, że kołderka jest krótka, nie znaczy, że nie możesz wybrać, które członki chcesz nią zakryć.
Na koniec gry trzeba przyjąć na klatę kilka karnych szczurów, skrupulatnie podliczyć punkty należne praktycznie za wszystko i zrobić solidny rachunek sumienia w temacie, co poszło nie tak. Zawsze można coś zrobić lepiej następnym razem. Nic tak dobrze nie zwalcza epidemii jak optymalizacja.
Messina 1347 to dobre euro średniej ciężkości, takie akuratnie w sam raz, w dodatku na tyle klimatyczne, że wszystko się tematycznie spina. Jest jak dobry historyczny film przygodowy osadzony w rozpoznawalnych realiach, zmontowany z popularnych klisz, serwujący sztampowo relaksującą fabułę, który chłonie się z przyjemnością, bo czasami niczego więcej do szczęścia nie potrzeba.