W Zombie 15' rozegraliśmy banalny samouczek, który nas zabił, więc zagraliśmy raz jeszcze i tym razem cudem się udało.
Sęk w tym, że te piętnaście minut na scenariusz to bardzo mało, jak nie masz pojęcia co robić.
W sumie to w prawdziwym życiu też byś nie wiedział co ze sobą zrobić przez kwadrans pełen zombie.
A co w ogóle można zrobić?
Można biec. To zawsze jest wskazane.
Można plądrować, przepraszam, przeszukiwać. Myszkujące nastolatki potrafią szperać na dwa sposoby, szybki i dokładny. Ten drugi polega na przeglądaniu stosu kart odrzuconych, żeby dostać to, co się chce. Jest to bardzo sprytne, bo jeden szuka szybko, żeby dorzucić do odrzuconych to, co drugi będzie mógł sobie wygrzebać. Można też znaleźć zombiaka.
Trzeba walczyć. Niektóre bronie hałasują, co powoduje dorzucenie truposzy do hordy, która przyjdzie, żeby cię zjeść. Broń też broni przed konsumpcją. Amunicja się wyczerpuje, oręż się zużywa. Lekko nie jest, apokalipsa to nie zabawa.
Trzeba się podnosić. Jeżeli truposzy jest więcej, niż wartość powstrzymania broni, to zarabiamy gryza i padamy. Przeżyć można tylko na stojąco, chyba że padniemy ostatecznie i ktoś nas poniesie.
Należy liczyć do czterech, bo tyle mamy akcji i pamiętać, że liczbą tą jest cztery, nie pięć, ani trzy, a właśnie cztery.
Trzeba się spieszyć, pomagać innym, przesuwać żetony, dokładać karty, dostawiać zombie, słuchać, kiedy soundtrack robi "arghh", działać coraz szybciej i nie zapomnieć jak się nazywasz.
Da nam w kość piętnaście misji kampanii plus dodatkowe scenariusze do ściągnięcia, ale bardziej nam uprzykrza życie setup scenariusza. Ułożenie kafli miasta, rozlokowanie zombie dokładnie według wskazań jest wybitnie upierdliwe i potrafi trwać dłużej niż sama gra.
Pomyłki, błędy, chaos na planszy to integralna część tej gry i źródło największej frajdy. Bycie nastoletnim pierdołą jest bardo fajne.