Sędziwy mędrzec Zhang Jiabao bacznie obserwował dżonki, sampany oraz rzesze mniejszych i większych łodzi pracowicie uwijających się po majestatycznym nurcie Jangcy. Zaiste, prawdziwa rzeka towarów przepływała przed jego obliczem, żeby przez chwilę olśniewać w barwnym festiwalu wszelkich bogactw piętrzących się w nadbrzeżnych magazynach, zanim zniknie w trzewiach wiecznie nienasyconego miasta porwana przez mrówczą armię pracowitych tragarzy. Przyozdobiona rzędami łódek majestatyczna wstęga rzeki przypominała mistrzowi Zhang Jaibao zwój zapisany ręką Niebios. Tętniący życiem, kipiący dobrobytem Szanghaj godzien jest utrwalenia dla potomnych. Najlepiej ująć jego przepych w zwięzłą formę instrukcji do gry planszowej, z której przyszłe pokolenia będą czerpać radość i wiedzę. Tylko od czego zacząć tak wymagające zadanie? Jakie słowa będą właściwe?
Wtedy w chwili boskiego olśnienia, w najcichszym szepcie wiatru niosącego chór głosów znad Jangcy, Zhang Jaibao rozpoznał stare chińskie przysłowie, które mówi: "Kiedy nie wiesz, co napisać, zacytuj stare chińskie przysłowie".
"Gdy nie masz nic do ofiarowania, ofiaruj uśmiech."
Planszowe Yangtze wyszło spod ręki słynnego zamorskiego diabła, Reinera Knizii, który jest świetnym inżynierem gier, ale miernym planszowych poetą. O dziwo w przypadku akurat tej gry o rywalizacji o jak najzyskowniejsze towary z nutką licytacji oraz blefu, udało mu się zawrzeć choć odrobinę klimatu, unoszącego się nad planszą niczym wonny dymek kadzidła, akurat na tyle, żeby dodać szczyptę orientalnego smaku rozgrywce.
"Kto ma pieniądze jest smokiem, kto ich nie ma, jest robakiem."
Celem gry jest zgromadzenie niewyobrażalnego bogactwa przez czas panowania dynastii Quinn, co zajmie grającym kilka stuleci odmierzanych żywotami dwunastu cesarzy. Gracze wcielają się w przedsiębiorcze kupieckie rody, albowiem godnie jest reprezentować kolektyw, gdyż jednostka jest tylko nic nieznaczącym ziarenkiem piasku w klepsydrze czasu.
Każdy z rywalizujących kupców otrzymuje zdobny ekran, za którym będzie ukrywał przed chciwymi spojrzeniami zgromadzone żetonu towarów. Na widok publiczny zaś wystawia planszetkę toru bogactwa, na którym w sprytny sposób będzie zaznaczał swój aktualny stan skarbca za pomocą żetonu dziurawej monety. Ścieżka, którą będzie się poruszać ten znacznik jest kręta niczym meandry rynków finansowych. Niezwykły kształt żetonu monety jest filozoficznym napomnieniem, że o prawdziwej wartości bogacta bogowie decydują za pomocą dziurawego sita.
Na start każdy losuje po dwa żetony towarów, które mogą stać się zaczątkiem bajecznej kolekcji.
Do dyspozycji graczy zostaje oddane sześć kart, z których trzy to dofinansowania o różnej wartości, zaś pozostałe pozwalają: pobrać dowolny towar z rzeki za darmo, zakupić dwa towary, sprzedać zestaw towarów w dowolnym momencie. Akcje z kart są jednorazowe, zatem w ich użyciu warto kierować się rozwagą i mądrością.
"Ten, kto przeniósł górę, zaczął od małych kamyków."
W swojej turze gracz może sprzedać jeden lub więcej zestawów towarów zza swojej przesłony i zakupić jeden towar z rzeki. Ta wiedza jest już równoważna ze starochińskim MBA, aczkolwiek, żeby osiągnąć mistrzostwo w handlu rzecznym, trzeba też niczym łowny sokół śmiało licytować żetony filii oraz mieć przychylność cesarskiej biurokracji. Zagranie odpowiedniej karty we właściwym momencie też jest bardzo wskazane.
Kierowanie się maksymą "Kupuj tanio, sprzedaj drogo" jest ze wszech miar godne pochwały i wiedzie prosto do zwycięstwa, lecz gra oparta tylko na tej zasadzie byłaby równie ekscytująca, co obserwowanie wizyty stonogi u szewca.
Po zakupie towaru rząd łodzi przesuwa się w stronę miasta, zaś na zwolnione miejsce losowany jest nowy żeton z woreczka. I tu pojawia się nutka hazardu, która ożywia zgraną melodię. Jeżeli gracz wylosuje kolejny towar, nie dzieje się nic ekscytującego i tura przechodzi na kolejnego kupca, życie płynie jak nurt Jangcy w starym chińskim przysłowiu. Kiedy zaś w dłoni pojawi się żeton filii, natychmiast zaczyna się licytacja. Teraz stateczni kupcy zamieniają się w spekulantów i zatracają w grze blefu, podstępu, intrygi, chciwości, mylnych kalkulacji oraz płonnych nadziei.
O tak, żeton filii jest niczym iskra w składzie chińskich fajerwerków, która wystrzeliwuje grę pod niebiosa. Zestawy filii punktują na koniec gry za przewagę w kolorach i rodzajach, więc dają okazję do dwukrotnego zdobycia dużego zastrzyku punktowego. Są bardzo cenne, o ile będą właściwie zgromadzone. Każdy ich pożąda, nie każdego będzie na nie stać, nie każdemu się opłacą, niosą nadzieję dużego zysku ale i ryzyko nietrafionej inwestycji. Są idealnym ucieleśnieniem okazji z AliExpress zbyt pięknej, aby mogła być prawdziwa.
Trzecim rodzajem żetonu, jaki może być dociągnięty z woreczka, jest kartonik władcy, który wprowadza w życie rozporządzenie akurat miłościwie panującego cesarza. Biurokracja wkracza do gry i przypomina o podatkach, daninach ale też i skromnie nagradza za posiadanie odpowiednich filii. Po wykonaniu cesarskiego edyktu, żeton wędruje na kolejne wolne miejsce w poczcie władców chińskich od Nurhaci do Puyi. Zapełnienie pola ostatniego cesarza jest jednym z warunków zakończenia gry. Ten fakt uświadamia nam, że nasze powodzenie na planszy jest zależne od kaprysów losu, tak jak dobrobyt chińskiego kupca. Praktyczna nauka jest taka, że gra premiuje osiąganie zysków ze średnioterminowych inwestycji, ponoszenie ryzyka spekulacyjnego na filiach oraz zbieranie jednego super zestawu, na którym chcemy zbić fortunę na koniec. Nie da się przyrządzić kaczki w zbyt wielu smakach.
"Małe zyski psują wielkie interesy."
Z nurtem Jangcy napływają łodzie wyładowane potencjalnie zyskownymi towarami, które przybijają do sześciu nadrzecznych magazynów. W przystaniach obowiązuje zróżnicowany cennik, im bliżej bram Szanghaju, tym taniej. Towary dzielą się na pospolite oraz luksusowe, pojawiają się w różnych kolorach, ich cena spada wraz ze zbliżaniem się do miasta. Co rundę trzeba podejmować szareg strategicznych decyzji. Kupić drożej towar do dużego zestawu, zanim ktoś go podkupi, czy poczekać, a nuż stanieje i jakimś cudem wciąż będzie dostępny? Kupować tanie towary, licząc że i tak odsprzeda się je z choćby minimalnym zyskiem, żeby oszczędzać na licytacje filii? Wchodzić w licytacje tylko po to, żeby podbijać innym cenę? Trzymać karty na później, czy korzystać z nich przy pierwszej okazji, bo kto wie, co niesie przyszłość? Które stare chińskie przysłowie pasuje teraz najbardziej?
Żywot planszowego kupca to ciągłe bycie pod kreską. Początkowy kapitał wyczerpuje się szybko roztrwoniony w impulsywnych inwestycjach i lekkomyślnych licytacjach. Trzeba sprzedawać, żeby utrzymać się w grze. Można upłynnić zestaw towarów jednego koloru albo jednego rodzaju, a że często jakiś żeton pasuje i tu i tam, więc znów trzeba decydować. Na ratunek przychodzą karty płynności, które zapewniają natychmiastowy zastrzyk gotówki, ale zachowane na ręce są warte aż trzydzieści punktów każda.
Sterując rozkołysaną łodzią rodowej faktorii pośród fal cenowych fluktuacji na zdradliwym nurcie rzecznego biznesu, zawsze trzeba mieć na uwadze, czy chwilowy zysk nie pogrzebie potencjalnych strategicznych korzyści. Takie jest zen Sztuki Handlu.
”Gdy wieją wichry zmian, jedni budują mury, inni budują wiatraki."
Yangtze jest grą kilku prostych reguł, kilku istotnych decyzji oraz kilku losowych czynników, które potrafią zaangażować do końca rozgrywki.
Czcigodny mistrz Zhang Jiabao byłby zadowolony z tej gry.