Iki rozgrywa się w epoce Edo, w dzielnicy Nihonbashi, na głównej ulicy dawnego Tokio, pod dachami długich domów nagaya.
Ale zaraz. Przecież każde euro jest tak mechanicznie odklejone od tematu, że może być o wszystkim, wszędzie i zawsze. Zwłaszcza dobre euro. Podmień ryż na cebulki i masz Amsterdam w czasach, kiedy tulipany były bitcoinem.
Ta sztuczka prawie się udaje, tylko że Iki wściekle broni się przed tym niczym przyparty do muru yojimbo.
Nagaya, oyakata, ikizama, kobun, mon, komedawara, tatami, yamabushi, koban.
Do tej pory myślałem, że to Portal ma monopol na wydawanie gier, które do obsługi wymagają wewnętrznego słowniczka pojęć małojasnych jak Mezo czy inne Terrors od London. Tymczasem wjeżdżają Lucky Duck Games Polska cali na biało i od progu wołają:
- Hold my dictionary!
Ale bez paniki. To część klimatu.
Bo Iki ma klimat.
Na pierwszy rzut oka gaijina rozgrywka jest klasycznym bieganiem po rondlu w stylu Great Eastern Trail z budowaniem przystanków po drodze i montowaniem silniczka do stworzenia sobie punktowego sushi. Złoty standard doprawiony jest mechaniką zbierania doświadczenia przez pracowników, osiągania stopni awansu zawodowego w nadziei przejścia na wcześniejszą emeryturę. Bardzo życiowe. I klimatyczne.
Ta gra jest średniej ciężkości euraskiem, który w porównaniu do większości przedstawicieli swojego gatunku cechuje się wręcz bezkompromisowo klimatyczną tematyką. Ten sucharek tak głęboko jest zanurzony w sojowym sosie, że przypomina ryżowe ciasteczko.
Najpierw uporajmy się z oczywistymi oczywistościami.
Grafiki na planszy, ilustracje na kartach aż krzyczą: Kurosawa! Meple też ubrały się w stroje z epoki.
Rozgrywka toczy się w rytm ślicznie nakreślonych pór roku, a Nowy Rok ma specjalne miejsce w kalendarzu.
Ten piniądz, którym obracamy w grze, jest historycznie akuratny. Wszyscy zasuwają w sandałach, aż do zdarcia podeszw. BHP w zakresie pożarnictwa dopiero raczkuje. Najważniejsza jest twoja reputacja wyrażona w punktach Iki. Sezonowo dostępne rarytasy, czyli ryby, mają polskie nazwy, o radości, o wiele bardziej poplątane niż te oryginalne: shirauo - łapsza, suzuki - labraks, tai - morlesz. Ostrzegam, że pod płaszczykiem wierności realiom, gra bezczelnie promuje zgubny w skutkach nałóg, gdyż fajki oraz tytoń są tu bardzo wartościowe.
Mechaniczne smaczki w Iki też nie wzięły się z powietrza, tylko zostały mocno osadzone w ryżowym konkrecie
Dzienica Nihonbashi będzie płonąć. Drewno plus papier plus strzechy, równa się dziecko plus zapałki. Ponieważ każdy kolejny pożar jest groźniejszy od poprzedniego, im bliżej tury ogniowej, tym większy tłok na polu i przy kartach pozwalających podnieść strażackiego skilla.
Koncepcja pobierania pensji OD swoich pracowników wydała mi się moralnie godfatherowa, ale nigdy nie pytaj Japończyków, dlaczego robią to, co robią, tak jak robią, tylko płyń z mangą. To część egzotyki. Nawet kiedy sklepikarz idzie na emeryturę, wciąż odpala ci dolę. Yakuza czy co?
Pracowników od czasu do czasu trzeba karmić. Pracują oni zatem za przysłowiową miskę ryżu. Jeżeli zabraknie dla kogoś jedzenia, taka karta znika z targowiska. Chciałbym myśleć, że głodny straganiarz odchodzi szukać bardziej sytej przyszłości, ale dobrze wiemy, że feudalna Japonia to nie były czasy dla mięczaków.
Zbieranie zestawów kart pod jednym dachem dedykowane jest punktom harmonii, co brzmi tak z lekka medytacyjne i na upartego byłoby Zen. Dodaje do rozgrywki element taktycznego szukania korzystnego sąsiedztwa.
Jeżeli kiedyś chciałbym mieć „Życie codzienne w feudalnej Japonii” na planszy, to ta gra jest moim „Życiem codziennym w feudalnej Japonii na planszy”.
W rozgrywce Iki jest tak rasowym euraskiem, że aż powinno być do szpiku tektury niemieckim, co też swoją drogą byłoby historycznie uzasadnione. To gra polegająca na optymalizacji swoich ruchów na rozgrzanym do czerwoności woku, przetwarzaniu jednych zasobów w drugie, konstruowania silniczka do zwijania punktowego sushi. Trzynaście ruchów na grę to akurat tyle, żeby przekonać się, że na wszystko czasu nie starczy i warto się skoncentrować na wybranych opcjach z wachlarza możliwości.
Mechanika awansowania pracownika, kiedy inny gracz korzysta z twojej karty, otwiera drogę do wzajemnej prosperity. W teorii po to właśnie powstały lokalne bazarki, by dzięki spółdzielczości kwitła przedsiębiorczość.
To eleganckie rozwiązanie pozwala logicznie zaimplementować rynkowy mechanizm komplementarności towarów i usług do gry, który tak pięknie uzmysławia, że osiąganie indywidualnych korzyści może prowadzić do wspólnego dobra. Ja kupię od ciebie towary niezbędne do rozwoju mojej sieci straganów, dzięki czemu twój pracownik awansuje, ty zyskasz, więc obaj korzystamy. Ale tu kończy się logika, a zaczyna natura gracza.
Prędzej wypiję wiadro syropu na kaszel, niż pozwolę, żebyś zdobył choć punkt na mojej akcji! Wolę, żebyśmy wszyscy zbankrutowali, a całe targowisko zgorzało na popiół, niż miałbym dać ci zarobić!
Wszyscy pamiętamy, co działo się w kopalni Dwergar. Tam też miało być tak pięknie. Każdy mógł kręcić windą, żeby wózeczki z urobkiem wszystkich graczy w zgodzie wyjeżdżały na powierzchnię. Połowa gry, a węgla jak nie było, tak ciągle ni ma! Bo każdy czeka na tego drugiego, żeby samemu nie marnować akcji!
W kulturalnym towarzystwie, Iki majestatycznie ewoluuje w przyjazny ekosystem karcianych współzależności, gdzie trybiki detalicznego handlu i rzemieślniczych usług w harmonii budują targową utopię. W każdym innym składzie osobowym każdy pędzi jak po olimpijskie złoto w sprincie, żeby samemu przekroczyć pole awansowania pracowników, bo inaczej nie przejdą na emeryturę i nie zwolnią miejsca na nowe karty. Wszystko trzeba robić samemu!
Dopiero kiedy współgraczom grozi widmo strajku głodowego, w oczy zagląda ognista groza pożaru, lub brakuje budulca na postawienie upatrzonego budynku, to czują się zmotywowani do skorzystania z twoich towarów lub usług. Gdy niewidzialna ręka rynku chwyta za gardło, wtedy rośnie chęć współpracy.
Estetycznie Iki to rzemiosło najwyższej próby. Cieszy oko, a jadnocześnie konkretnie, przejrzyście podpowiada, co, gdzie i kiedy powinno się zadziać na planszy. Obcowanie z grą to czysta przyjemność.
Tłumaczenie i rozumienie Iki nie nastręcza żadnych problemów. Uczciwy poziom rodzinnej ogarnialnosci.
W rozgrywce gra pokazuje pazur.
Już decyzja o tym, o ile pól poruszyć swojego mepla zależy od pozycji na torze gaszenia pożarów i ma wpływ na kolejność ruchów w turze, co może zaważyć na tym, kto kupi lepsze karty lub zgarnie rybę albo fajkę z tytoniem, które są towarami mocno reglamentowanymi. Zbieranie zestawów różnych specjalistów, zapełnianie domów handlowych kartami pod kolor, kolekcjonowanie ryb oraz fajek i tytoniu, budowanie dobrze punktujących budynków jest okazją do zarobienia worka punktów Iki, lecz nie da się zrobić wszystkiego.
Pożary to czysty żywioł. Może tak być, że ogień zgaśnie na pierwszej karcie w nagaya, a może się zdarzyć, że kilka straganów pójdzie z dymem w pożodze. Zagrożenie pożarowe rośnie w trakcie gry, a z nim napięcie i wartość szkoleń strażackich.
Rozgrywka jest płynna i co krok oferuje kilka taktycznych dylematów do rozkminiania. Miło jest pograć w sprytne, ładne i całkiem klimatyczne euro.