Zombicide: Żywi lub nieumarli – recenzja – bardzo dzikie zombie!


seg_soft

Zombicide: Żywi lub nieumarli to kolejna wersja znanej gry, w której eksterminujemy hordy zombiaków, rzucając wiaderkiem kostek przy pomocy coraz to wymyślniejszych broni. Byliśmy już w średniowieczu, czy w czasach współczesnych. Walczyliśmy z kosmicznymi obcymi, a teraz przyszła pora na Dziki Zachód!

Dziki Zachód to miejsce pełne przeróżnych możliwości, dlatego wielu ludzi ciągnęło tam w poszukiwaniu przygód, sławy, złota czy dobrego Saloonu. Pewnego kwietniowego dnia w samo południe nastąpiło niesamowite poruszenie. Zza pobliskiego sklepu wyszła grupa dziwnych jegomości, powłócząc nogami. Nic nie mówili, ale wyglądali nieco dziwacznie. Dało się słyszeć z ich strony jakieś dziwne jęki, szmery a niektórzy zaklinają, że słyszeli od nich coś o mózgach. Dzielny kowboj, który akurat nadjeżdżał drogą wyszedł im na powitanie, ale grupa nic sobie z tego nie zrobiła i przerobiła Pana kowboja na mielonkę. Tak oto Dziki Zachód odkrył, że świat nie będzie już taki sam, a dobry rewolwer to podstawa nowego świata.

Zombicide: Żywi lub nieumarli to kompletna, samodzielna gra z serii Zombicide. Jeżeli nie znacie jeszcze tej serii śpieszę z wyjaśnieniem – każda z podstawek wrzuca nas w określoną tematykę – średniowiecze, współczesność, kosmos czy najnowsza propozycja w erę kowbojów i gorączki złota, a naszym celem jest wesoła walka z zombiakami, które pojawiają się na planszy w ilościach hurtowych i chcą zjeść dzielnych bohaterów, w których wcielają się gracze. Każda rozgrywka opiera się na wybranym przez nas scenariuszu, który rozgrywamy kooperacyjnie maksymalnie w sześciu graczy. Wyjdziecie z tego żywi, czy zasilicie szeregi nieumarłych – wszystko zależy od waszego szczęścia oraz odrobiny sprytu.

Każda z misji stawia przed nami różne cele, chociaż w dużej mierze można to spłycić do pójścia w miejsca, a i zrobienie czegoś oraz w miejsce b i zrobienia czegoś innego. Niemniej konstrukcja każdej z misji jest dość przemyślana i na swój sposób ciekawa. Najważniejsze, że broni się klimatycznie. Będziemy wysadzać pociąg widmo, wybijać zombiaki z danego miejsca, czy próbować ewakuować się z miasteczka. Scenariuszy w pudełku znajdziemy dziesięć, a każdy ma swój określony poziom trudności. Mój ulubiony to przedostatni scenariusz, w którym ratujemy ludzi i uruchamiamy pociąg – jest trudny, ale mega satysfakcjonujący i pełen świetnych momentów. Jeżeli pociąg rozjedzie wam abominację, to będzie chwila z gry, którą długo zapamiętacie. Misje nie są ze sobą powiązane większa klamrą w postaci jakiejś fabuły, więc możemy rozgrywać ulubione bez poczucia utraty czegokolwiek. Z drugiej strony trochę mnie bolał ten brak wyborów, czy jakiejś ciągłości zdarzeń, ale może doczekamy się kiedyś jakiegoś nowego dodatku z takim trybem.

Gracze będą walczyć z zombiakami, czym popadnie, ale skoro jesteśmy w klimatach westernu naszym podstawowym orężem będą wszelkiej maści rewolwery i strzelby. Ba, dostajemy nawet w pudełku działko Gat linga z dedykowaną figurką, nazwaną w instrukcji Kartaczownicą Gat linga. Zaczynamy z marnym wyborem narzędzi do likwidowania zombi, ale w trakcie gry będziemy mogli znaleźć całe stosy innych kart ekwipunku. Dobrym przykładem jest dynamit, który od pierwszych Zombicide zawsze był i nadal robi fantastyczną robotę, rozwalając Abominacje i zadając obrażenia wszystkim. Inną ciekawą kartą jest woda święcona, która wyłącza aktywację zombiaków z danego pola – często to jest kluczowe zagranie i być albo nie być (żyć, albo nie żyć) dla bohaterów. Bardzo mi się podobała mechanika związana z nagrodami łowców – klimatyczne i tematyczna, ponieważ kojarzy mi się z listami gończymi z gabinetów szeryfa. Mamy sprecyzowane działanie, którego możemy się podjąć. Jeżeli uda się nam sprostać, to w nagrodę dostaniemy dość mocną broń. Bardzo fajne rozwiązanie i wszystkie osoby, które ze mną grały chwaliły takie smaczki.

W grze Zombicide: Żywi lub nieumarli znajdziemy szesnastu śmiałków, którzy pragną zdobyć sławę i ustrzelić kilku szwenda czy, ale tak naprawdę możemy ich podzielić na cztery klasy postaci. To trochę rpgowe podejście, ale spokojnie – nie ma tu podziału na tanka czy maga. Specjalizacje są nieźle pomyślane i oddają ducha serii. Wierzący nakładają egzorcyzmy na zombiaki i pozbawiają je aktywacji. Rewolwerowiec jako spec od pistoletów może jedną akcją opróżnić cały magazynek swojego colta i kosztem precyzji ustrzelić kilka wałęsających się zombi. Miastowy jako przedstawiciel lokalnej społeczności wie, kto, gdzie i dlaczego – dzięki temu może przeszukiwać więcej, niż raz na turę oraz ignoruje pole widzenia w pomieszczeniach. Awanturnicy lubują się w rozwiązaniach siłowych twarzą w twarz i mogą w jednej akcji poruszyć się i zaatakować. Jako że częściej dostają obrażenia mogą ich przyjąć na siebie więcej. Ogólnie pomysł jest niczego sobie i cieszę się, że twórcy kierują serię w tę stronę oraz wymuszają na graczach z niektórych misjach używanie konkretnych postaci. Nie ma się co przyzwyczajać do jednej (egzorcyzmy rządzą!), a należy szukać mocnych stron każdej z postaci.

Zombicide zawsze kojarzyło mi się jako seria gier na wieczór z luźnym gronie przy paluszkach i czymś mocniejszych. Gra była luźną turlanką, więc poziom trudności nowych Żywych lub nieumarłych miło mnie zaskoczył. Czasami jest naprawdę ciężko! Na wyższych poziomach trudności, gdy nasza drużyna się już rozwinie raptem z jednej karty może się nam pojawić dziesięć figurek na planszy i wtedy rzeczywiście gra wygląda tak, jakby atakowały nas hordy zombiaków. Póki co częściej przegrywałem, niż wygrywałem, ale bardzo mi się podobała każda z rozgrywek. No może pierwszy, tutorialowy scenariusz trochę odstawał i zamiast zachęcać do dalszej eksploracji gry raczej wrzuca nas w, mało korzystne miejsce, nasłał na nas hordę figurek i kazał bawić się aż do przegranej. Niemniej twórcy, żeby zrównoważyć trochę poziom trudności oddali w nasze ręce kilka ciekawych rozwiązań, których musimy się nauczyć, by wygrać.

Po pierwsze świetną i zarazem niewielką nowością są balkony, z których możemy ostrzeliwać całe ulice w zasięgu widzenia. Mega klimatyczne rozwiązanie – wysyłamy strzelca na dach, dajemy mu strzelbę, a sami plądrujemy salon w poszukiwaniu szklaneczki whisky. Zanim w ogóle wejdziemy do budynku fani serii Zombicide mogą poczuć się dziwnie – przecież zawsze tu były drzwi!? Zombicide: Żywi lub nieumarli wywala w całości mechanikę otwierania i namnażania zombiaków w pokojach, a dodaje w zamian stosy ciał, które będą nam dorzucały kolejne fale przemienionych pechowców. Takie strefy można niszczyć wodą święconą, ale czasami problematyczne okazuje się jej odnalezienie. Jeśli mamy szczęście, to dostajemy na starcie punkt szybkiego pozyskiwania towarów lub wiążemy się walką z trupami – taki już urok Zombicide.

Zombiaki dzielą się na kilka rodzajów – zwykłych szwenda czy irytujących biegaczy oraz dość wytrzymałych grubasków. W pudle znajdziemy też Abominację, która jest swego rodzaju czempionem wśród zarażonych, a co za tym idzie jest trudna do ubicia. Nowością dla mnie był też system wybierania celów – najpierw musimy przydzielić obrażenia dla spaślaków lub abominacji, a dopiero później dla zwykłych szwenda czy. To czasami rodzi problemy, gdy mocniejsze potwory wyszły w początkowych fazach gry, kiedy nasza drużyna nie była jeszcze odpowiednio wyekwipowana. Nie ma też broni zadających trzy obrażenia, więc musimy ulepszyć nasze postacie, zabijając zombiaki lub znaleźć dynamit, żeby poradzić sobie z abominacją. Tutaj od razu mały minusik – szkoda, że w pudełku jest tylko jedna.

Świetnym dodatkiem był dla mnie pociąg, który pojawiał się praktycznie w większości misji i oferował dodatkowe strefy do walki z zombiakami lub stanowił cenną broń w walce z potworami. Nie ma nic lepszego niż naprowadzenie kilku grup zombiaków pod koła pędzącej lokomotywy! Od razu warto tutaj wspomnieć o nowym mechanizmie śledzenia hałasu, który w tej odsłonie jest zastąpiony jednym żetonem podążającym na ostatnim źródłem dźwięku. Strzeliliśmy z rewolweru – żeton idzie do nas. Wykorzystaliśmy dynamit – tutaj dźwięk jest jeszcze głośniejszy i zostanie na danym polu przez całą rundę. Bardzo fajne usprawnienie.

Jak skaluje się Zombicide? Świetnie. Gra w każdym składzie wypada dobrze, chociaż wiadomo, że grając w sześcioro osób partia będzie długa. Jak to w każdym Zombicide bywa, gra ma tendencje do sprawdzania naszej losowości, ale jest to wpisane w klimat i mechanikę gry. Jeżeli nie lubimy tego typu gier, to ciężko będzie się nam przekonać do nowego Zombicide. Osoby, które posiadają już inne gry z tej serii na półkach pewnie się zastanawiają, czy warto. Osobiście mam Czarną Plagę i nowe miejskie Zombicide 2 i powinienem znaleźć miejsca na zmagania w westernowych klimatach. Trudność rozgrywki i wymuszanie nieco bardziej finezyjnych rozwiązań bardzo mnie wciągnęło i rozważam pozbycie się jednej z poprzednich podstawek.

Na zakończenie

Zombicide: Żywi lub nieumarli to Dziki Zachód pełną parą – jest szybko, intensywnie i emocjonująco. Pomimo tego, że seria Zombicide jest już wyeksploatowana na wszystkie strony twórcom udało się tchnąć nieco świeżości w wesołą turlankę o zabijaniu zombiaków. Scenariusze są wymagające, ale gracze nie zostali bez dodatkowych bajerów. Mamy balkony, budynki w końcu nie mają drzwi, a w nasze ręce mogą wpaść niezłe nagrody, jeżeli wypełnimy mini questy. Sporo małych usprawnień mechanicznych, tona klimatu westernu i hordy zombi do ustrzelenia. Wsiadajcie do tego pociągu – warto!

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Może zainteresuje Cię recenzja Brian Boru?

Zombicide: Żywi lub nieumarli do kupienia tutaj. 

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Brian Boru - recenzja - król Irlandii szuka żony.
Następny Everspace 2 to olbrzymi sukces! Jest trailer z recenzjami (w tym z naszą)