Do wyprawy zbierałem się dosyć długo i raczej nie miała na to wpływu moja niechęć do podróży. Wiedziałem, że jeśli chcę rozegrać pełną kampanię, to muszę to zrobić solo, bo miałem świadomość, że moi współgracze, z różnych powodów, nie odnaleźliby przyjemności w tego typu rozgrywce.

Po pierwsze, historia towarzysząca tym 8 rozdziałom nie porywa. Sam łapałem się na tym, że po zakończonej sukcesem partii, zapominałem przeczytać epilog danego rozdziału. Nadrabiałem go przed przygotowaniem do następnej rozgrywki, gdy w księdze kronik zauważałem wstęp do kolejnego. Być może związane jest to z moją ignorancją, gdyż w żadną inną grę z tego uniwersum nie grałem. Mam jednak podejrzenia, że w pozostałych tytułach historia jest na podobnym poziomie i nawet jeśli to wszystko się fabularnie zgrywa, to jednak jest mocno sztampowe. W końcu Wyprawa do Newdale to gra euro, gdzie liczy się głównie mechanika.

No właśnie. Punktem drugim jest mechanika, która… również nie błyszczy. O ile łańcuchy produkcji są zawsze fajne, bo kojarzą mi się z komputerowymi RTSami, tak dodanie do nich niewiadomej w postaci push your luck nie pasowało mi zupełnie. Obstawiać to ja mogę mecze u bukmachera, a i tak tego nie robię, bo nie daje mi to funu. A tu mamy grę euro, która głównie polega na produkcji surowców, ale najpierw… na scenę wkracza pan Ryszard Rembiszewski ze swoim słynnym Bęben maszyny losującej jest pusty, następuje zwolnienie blokady. Do tego mamy ogromną talię kart, która rośnie z każdym rozdziałem, a w niej karty często niezbędne do spełnienia celu rozdziału w liczbie 3 lub 4.  Z około 200.

Bo o ile w grze wieloosobowej jedynie można wymienić konkretne towary na punkty, tak w wariancie solo już trzeba je uzbierać, by cel rozdziału spełnić. Do tego dochodzi konieczność posiadania określonej siły militarnej i zdobyczy punktowej.

Wyprawa do Newdale

Ok, ponarzekałem. I muszę przyznać, że było to bardzo przyjemne 9 rozgrywek. 9, bo nie udało mi się spełnić celu w pierwszej partii. I może jeszcze w dwóch później, ale dlatego te partie były przyjemne, bo uznałem, że przyjemność z grania powinna być na pierwszym miejscu. Założyłem zatem, że obowiązkowy jest główny cel związany z posiadaniem określonych towarów, a te pozostałe dotyczące punktów i siły militarnej są opcjonalne. To nie koniec moich uznaniowych zmian. Dodatkowo zamieniłem kolejnością fazy mojej tury i najpierw losowałem asystentów na rynek (którzy określają, co uda się wyprodukować), a dopiero później rozmieszczałem swoje pionki. Co ciekawe nie pozbawiło to mnie istotnych decyzji, bo nadal ograniczała mnie liczba moich pionków lub miejsce na budynek, a miałem zdecydowanie większy wpływ na rozgrywkę.

Ani przez chwilę nie odczuwałem potrzeby innych graczy przy stole. Głównie dlatego, że interakcja jest umowna i polega głównie na podbieraniu sobie kart z wystawki lub zajmowaniu miejsc na mapie. To pierwsze głównie by irytowało, jeśli jednemu z graczy udałoby się podebrać innym jedyny istotny budynek. Jeśli zaś chodzi o planszę z mapą, to była to dla mnie dodatkowa łamigłówka gdzie mam ustawić swój domek i czy iść w punkty na teraz (które często dawały nowe karty), czy inwestować w punkty na koniec gry. Ewentualnie czy odpuścić punkty, a stworzyć sobie ścieżkę do kolejnego budowania.

Czy rozegrałbym w grę Wyprawa do Newdale 9 partii, jeśli nie kampania? Zdecydowanie nie. W standardowe euro bez kampanii gram solo zwykle raz zapoznawczo, ewentualnie drugi raz jeśli mnie czymś zaintryguje, a potem ląduje na półce i musi zwykle odczekać swoje. Nawet jeśli okazuje się świetne. Po prostu mam zbyt dużo gier i poczucie ogrywania ich równomiernie. Do tego wciąż pojawiają się nowe. Oczywiście mówię tu o grach, wobec których nie mam jakichś zobowiązań recenzenckich. Tutaj pomimo nikłej fabuły i mało odkrywczej mechaniki, miałem ochotę kampanię kontynuować. Być może to kwestia tych drobnych zmian wprowadzanych co rozgrywkę, których byłem ciekaw. Gdyby samo rozegranie pierwszego rozdziału miało decydować, czy gram dalej, to jest spora szansa, że już bym więcej do gry nie usiadł.

Czy po tych 9 partiach będę do gry Wyprawa do Newdale wracał? Również nie. Gra wyląduje na najbliższym MatHandlu i prawdopodobnie da radość komuś innemu. Co prawda autor Alexander Pfister sugeruje, że w rozdziały kampanii można grać pojedynczo, ale nie widzę w tym sensu. Był potencjał, aby ostatni rozdział posiadał wszystkie mechaniki pojawiające się po drodze, ale niestety tak się nie stało. Bo ostatni rozdział zmienia zupełnie podejście znane z 7 poprzednich. To może chociaż ten przedostatni? To już szybciej, chociaż w nim brakuje m.in. tego co wprowadził ostatni.

Patowa sytuacja, co? Gdyby nie kampania, to nie zagrałbym tylu partii, ale zarazem, przez tę samą kampanię, nie mam ochoty do gry wracać. Podejście trochę jak w przypadku wspomnianych już gier komputerowych – przejść i odłożyć. Ewentualnie wrócić po paru latach. Niemniej, nie żałuję ani jednej rozgrywki i uważam, że warto takiego planszowego doświadczenia spróbować. A przy okazji życzę sobie i wam częstszego grania w gry, które lubimy bez nadmiernego pędu za nowościami. Wiem, że kuszą, ale wiele fajnych rzeczy w planszówkach dostrzegamy dopiero wtedy, gdy w grę zagramy kilka partii świadomie.

Komentarze
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Chcesz więcej?