recenzje planszówek

Uczta dla Odyna – recenzja

Uwe Rosenberg w kolejnym wielkim projekcie! Uczta dla Odyna to gra łącząca lubianą przez autora mechanikę rozmieszczania robotników z rozwiązaniami znanymi z Patchworka czy Ogródka. Czy dokładanie kafelków w ciężkiej grze euro ma prawo bytu? Sprawdzamy i oceniamy!

Wiek: 12+
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: około 30 minut/gracz
Wydawca: Lacerta
Tematyka: wikingowie
Główna mechanika: rozmieszczanie robotników, dokładanie kafelków
Dla: zaawansowanych, fanów ciężkiego euro; lubiących gry typu sandbox;
Przypomina nam: Pola Arle, Ogródek i Patchwork (dokładanie płytek)
BGG: A Feast for Odin
Instrukcja: Uczta dla Odyna

Grę przekazało nam wydawnictwo Lacerta. 

Uczta dla Odyna - plansza i elementy w trakcie rozgrywki

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Uczta dla Odyna to duże i ciężkie euro, co widać już po pudełku. Pamiętacie naszą recenzję Pól Arle? Uczta jest jeszcze większa! Nie jest to bynajmniej sztuczka marketingowa, bo karton jest wypchany po brzegi. Gra zawiera dwie plastikowe tacki (miałem spore problemy z ich rozdzieleniem, ale po kilku minutach się udało), sporo drewnianych znaczników, całą furę różnego rodzaju żetonów, planszę główną, planszetki, drewnianych wikingów, karty, kostki, instrukcję, dodatek do zasad i almanach… Na zawartość naprawdę nie można narzekać.

Elementy wyglądają dobrze, jednak już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to suchutki eurasek. Ilustracje na żetonach są dość proste, ale pasują do reszty gry. Ikonografia jest czytelna i po jednej partii nie pozostawia raczej wątpliwości, chociaż początkowo może przerażać. Karty w grze są dość cienkie i przez nieuwagę można je trochę zgiąć, ale należy im się plus za białe ramki, dzięki którym nie widać na nich śladów tasowania.

Wygląd Uczty dla Odyna nie wywołał u mnie pełnego zachwytu westchnienia, ale też nie rozczarował. Byłem jednak bardzo zadowolony z liczby elementów, plastikowych tacek na żetony i z tego, jak bardzo wypchano to wielkie pudło.

Kasia:

Gigantyczne i bardzo ciężkie pudło! Uczta dla Odyna robi duże wrażenie. Interesująca okładka zachęca, by zajrzeć co jest w środku. A tam mnóstwo komponentów: żetonów, drewienek, najprzeróżniejszych planszetek. Początkowo pomyślałam, że lepsza byłaby jedna konkretna plansza, ale gra zabiera tak dużo miejsca na stole, że łatwiej wszystko poupychać na zasadzie puzzli, dostosowując do kształtu powierzchni, jaką mamy do dyspozycji. Gdyby nie dołączone plastikowe pojemniczko-wypraski, to rozkładanie i składanie gry byłoby drogą przez mękę. A tak jest tylko trochę czasochłonne. Co jednak najważniejsze wszystko jest tu bardzo porządne, choć warstwa wizualna raczej nie wzbudza zachwytów. To taki standard euro – bez fajerwerków, choć schludnie. Na szczęście również zastosowana ikonografia jest jasna i poza jednym wyjątkiem (dwa rodzaje skrzyń, których rysunek na miniaturce jest bardzo podobny) nie budzi zastrzeżeń.

Zadziwiło mnie, że w pudle, oprócz standardowej instrukcji są jeszcze dwie dodatkowe książeczki. Ale jak widać Uczta dla Odyna wszystko ma „na wypasie”.

Ocena Wiktora: 7/10
Ocena Kasi: 7,5/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Uczta dla Odyna to w równym stopniu zbieranie punktów, co unikanie ich straty. Zabawa kręci się wokół umieszczania robotników i zapełniania planszetki wyspy, na której przedstawiono sporo pól ujemnych. Jedna runda gry składa się z dwunastu faz, w czasie których między innymi otrzymuje się pożywienie (żniwa), odwraca dostępne wyspy, dobiera broń, przeprowadza dochód i ucztę, otrzymuje bonusy z pól specjalnych… Najważniejszym momentem jest jednak faza akcji, w której wysyła się pionki wikingów na planszę.

Dostępne akcje przedstawiono w czterech kolumnach wymagających użycia odpowiedniej liczby meepli (1-4). Uczta dla Odyna nie ułatwia graczom zadania, bo oferuje ponad 60 różnych opcji, takich jak wymiana surowców, ulepszanie ich, polowania i rabunki, zdobywanie różnych zasobów… Nie będę tutaj rozwodził się nad poszczególnymi akcjami, link do instrukcji znajdziecie niżej. W skrócie: gracze zdobywają żetony dążąc do zapełnienia tymi zielonymi i niebieskimi swojej planszy oraz dobranych w czasie gry domów i wysp. W przeciwieństwie więc do wspomnianych Pól Arle wyraźnie określono tutaj zadanie, którego niewypełnienie wiąże się z ujemnymi punktami.

Długa instrukcja stara się w miarę delikatnie wprowadzić graczy w świat Uczty dla Odyna. Stąd wyjaśnienie celu zabawy, różne porady i dokładny opis przebiegu rundy oraz poszczególnych akcji. Robi to dość nieźle, jednak należy pamiętać, że nowy tytuł pana Rosenberga to gra trudna i przeznaczona dla doświadczonych planszówkowiczów. Na szczęście mechanika umieszczania robotników nie jest skomplikowana, a same reguły pozbawione są praktycznie wyjątków i jakichś szczególnych sytuacji. Największe problemy może sprawiać zrozumienie tego, jak zapełniać swoje plansze i jak działa dochód. Po opanowaniu zasad od czasu do czasu konieczne będzie zajrzenie do książeczki opisującej wszystkie karty pomocników (świetnie, że jest w pudełku), ale sam przebieg zabawy nie powinien być problematyczny dla zaawansowanych graczy.

Kasia:

Kiedy usłyszałam, że w grze możemy wykonać ponad 60 różnych akcji ogarnęło mnie przerażenie. Strach ma jedna wielkie oczy i jak na tak monumentalną grę Uczta dla Odyna okazała się mieć stosunkowo przystępne reguły. Oczywiście w żadnym wypadku nie poleciłabym jej początkującemu, ale każdy doświadczony planszówkowicz będzie w stanie zrozumieć o co tu chodzi.

Bardzo przydatnym „gadżetem” jest tabliczka z rozpisanymi kolejnymi etapami każdej rundy. Tych jest kilka, a ich kolejność ma spore znaczenie, więc to wręcz niezbędne udogodnienie. Jeden z graczy musi więc w trakcie partii pełnić funkcję nadzorcy i ogłaszać moment przejścia do kolejnej fazy.

Jest tu nawet specjalna książeczka z wyjaśnionymi zdolnościami dostępnych pomocników. Tych jest bardzo wielu, choć w większości skrótowe oznaczenia wystarczą do rozszyfrowania co robią.

Ocena Wiktora: 8/10
Ocena Kasi: 8/10 

Rozgrywka:

Wiktor:

Uczta dla Odyna to gra duża i początkowo przytłaczająca. Po lekturze instrukcji oraz przygotowaniu pierwszej partii stanąłem przed wyborem pierwszej akcji i nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. Mimo że jasne określenie celu gry – zapełnianie planszy – ułatwia trochę decyzje, to gra i tak pozostawia ogromne pole do manewru. I to w niej polubiłem. Niektóre z 60 akcji pozwalają na dobranie wysp czy domów, które przynoszą korzyści w postaci żetonów, ale mają sporo pól z ujemnymi punktami. Szczególnie widać to na pierwszych kafelkach wysp, które można zdobyć na początku zabawy, na których można nieźle wtopić (gdyż swoje żetony trzeba dzielić między wyspę i planszę), ale też zyskać (produkcja różnego rodzaju dóbr). Specyfika gry sprawia, że niektóre pola są mniej korzystne od innych, a w naszych partiach dość małą popularnością cieszyło się rolnictwo, będące np. podstawą w Polach Arle. Trudno było się jednak obejść bez polowań czy rabunków.

Dwa wymienione wyżej rodzaje akcji wprowadzają do Uczty dla Odyna trochę losowości. Ich powodzenie zależy od rzutu kością (k8 lub k12), co dla miłośników ciężkich gier euro może być pewnym zaskoczeniem. Wszystkie rzuty można jednak modyfikować kamieniami/drewnem i kartami broni, a w razie niepowodzenia otrzymuje się za nie wspomniane zasoby i jedną kartę odpowiedniego oręża. Często też pole akcji pozwala na cofnięcie części wysłanych na nie wikingów. Mechanika ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Odrobina losowości dodaje tytułowi emocji i sprawia, że akcje te nie oznaczają oczywistego zysku. W przypadku rabunków od wyniku zależy to, jaki żeton można dobrać – im więcej, tym lepszy. Zdarzające się od czasu do czasu niepowodzenia nie bolą aż tak bardzo, a niekiedy nawet lepiej samemu zdecydować się na ogłoszenie porażki (mimo dobrego rzutu) i dobranie wskazanych na polu nagród pocieszenia. Obecność kości w Uczcie dla Odyna to nie jedyny losowy element zabawy. Od przypadku zależą też dobierane bronie (poza trzema startowymi) oraz pomocnicy. Ci ostatni mają bardzo duży wpływ na zabawę, niekiedy określając nawet całą przyjętą przez gracza strategię, gdy trafi się na kartę dającą dodatkowe korzyści z jakiejś ciekawej akcji. Pomocników zdobywa się ze specjalnego pola (jedna karta) lub wykonując akcję trzema wikingami. Niekiedy wydawało mi się, że to zbyt mało, jednak na ogół kończyłem grę z kilkoma zagranymi kartami. Brakuje mi natomiast jakiegoś mniej losowego przydzielania ich na początku, np. w formie draftu czy wybierania jednego z dwóch albo trzech.

Wszystko to – duży wybór akcji, trochę losowości, pomocnicy – wpływa na regywalność Uczty dla Odyna. Zawsze można próbować nowych strategii, zdecydować się na inną wyspę, czy też wyłożyć innych pomocników. Tytuł nie znudzi się nawet po kilku dłuższych partiach. Pisząc te słowa wciąż nie mam dość i czuję, że przez najbliższe dni albo nawet tygodnie mógłbym wracać do niego bardzo często. Z drugiej strony należy pamiętać, że cel zabawy jest jasno określony (zapełnianie planszy i planszetek), więc nie pozostawia ona takiej swobody, jak np. wspominane tutaj Pola Arle, w których metoda zdobywania punktów zależy tylko od fantazji gracza. Znajomi, z którymi graliśmy, zarzucali grze, że zbyt łatwo jest w niej przeprowadzić fazę uczty, jako że na początku kilku rund otrzymuje się żetony jedzenia. O ile podczas pierwszej partii faktycznie można odnieść takie wrażenie, to w kolejnych, korzystając z domów (które można zapełniać jedzeniem) i przemieniając żetony faza żywienia niekiedy może sprawiać problemy. Jest ona też jedynym źródłem niektórych dóbr (np. zboża).

Kolejnym z rozwiązań, które spodobało mi się w nowej grze pana Rosenberga jest różny koszt akcji, wymagający wysłania od jednego do czterech wikingów. Zmusza to do szacowania ich opłacalności i tworzy efekt krótkiej kołderki, gdy koniecznie musimy pójść na jakieś droższe pole, ograniczając tym samym swoje dalsze możliwości. Jednocześnie w każdej rundzie dostajemy dodatkowego meepla, dzięki czemu z czasem możemy robić coraz więcej.

W Uczcie dla Odyna nie ma interakcji innej niż zajmowanie sobie pól i podbieranie żetonów z planszy rabunków/biżuterii. Ani razu takie działanie nie było celowe, przeszkadzanie innym wynikało u nas raczej z przypadku. Do przeciwników zerkałem tylko po to, by sprawdzić, czy nie robią błędów przy uzupełnianiu plansz. Gra dobrze się skaluje, na ogół zachowując przewidziany na pudełku czas około 30 minut na osobę (zależnie od stopnia zaawansowania i znajomości gry). Nawet grając we czworo nie czułem, że długo czekam na swój ruch, gdyż podczas tur przeciwników na ogół planowałem już swoje poczynania. Przy 3-4 osobach zdarza się, że ktoś zajmie upatrzone wcześniej przez kogoś innego pole, co zmusza do zmiany taktyki i wykonania innego ruchu. Niekiedy może wywołać to frustrację, jednak nie zaobserwowałem, aby często dochodziło do podobnego blokowania. W takiej sytuacji trzeba jednak pamiętać, by najważniejsze akcje wykonywać jak najszybciej – lepiej nie ryzykować zostawiając je na później.

Kasia:

Mnogość dostępnych akcji sprawiła, że na samym początku zupełnie nie wiedziałam co (i po co) robić. Pierwsza partia była więc w moim wykonaniu rozegrana zupełnie po omacku, a wynik osiągnęłam po prostu fatalny. Poczucie przytłoczenia możliwościami towarzyszy mi do pewnego stopnia nadal, zwłaszcza w początkowych etapach gry. W miarę upływu czasu i wzrostu doświadczenia zaczynam jednak Ucztę coraz bardziej rozumieć i dostrzegam, które akcje w danym momencie przyniosą mi większą korzyść. Gram bardziej świadomie i jednocześnie czerpię większą radość z zabawy. O ile po pierwszych dwóch partiach byłabym skłonna wystawić ocenę bliższą 6, to z czasem stwierdziłam, że byłoby to jednak krzywdzące.

Dużą rolę pełnią tu moim zdaniem pomocnicy. To niejednokrotnie oni nakreślali mi kierunek, w jakim warto się rozwijać i podsuwali rozwiązanie w przypadku paraliżu decyzyjnego. A na ten jest tu niestety sporo miejsca. Warto więc czas oczekiwania na swoją kolej poświęcić na obmyślanie kolejnych ruchów. Mimo tego gra może czasem trochę „przystopować”, choć nie było to dla mnie jakoś szczególnie dotkliwe. Oczywiście w pełnym składzie jest to najbardziej odczuwalne, choć nadal w rozsądnych ramach.

Podoba mi się mechanika ulepszania dóbr oraz pomysł z wprowadzeniem różnego rodzaju ryzykownych akcji, których wynik rozstrzyga rzut kością. To rzadki widok w planszówkach typu euro. Nie mniej tu wypada dobrze, dodając grze nieco emocji. Fajnym pomysłem jest również możliwość emigracji i kilka innych rozwiązań, które sprawiają, że w grze trzeba podjąć bardzo wiele istotnych decyzji rozważając aktualne potrzeby i długoterminowe zyski.

Z jednej strony mogłoby się wydawać, że w Uczcie dla Odyna wolność decydowania o wyborze strategii jest niemal nieograniczona. Z drugiej jednak kluczem do nieprzegrania jest zapełnienie pól z ujemnymi punktami. A można to zrobić głównie zielonymi i niebieskimi żetonami. Wiele sprowadza się więc po prostu do sposobu ich pozyskania. W trakcie partii nie czujemy wielkiej presji (karmienie nie stanowi większego problemu), ale jest ona w grze obecna i jeśli o tym zapomnimy, to możemy dostać po łapach.

W Uczcie dla Odyna wiele elementów działa na rzecz bardzo dobrej regrywalności. Jest natomiast jedna sprawa, która sprawia, że moja ocena nieco się obniża. To wspomniana konieczność upychania zdobywanych żetonów na swojej planszetce. Jest to rzecz niezbędna, jednak jednocześnie wydaje się czymś pozbawionym głębszego sensu. Dodatkowo sprawia, że na koniec partii zamiast satysfakcji ze stworzenia czegoś ciekawego czuję się raczej jak zbieracz złomu, który zgromadził stertę gratów.

Ocena Wiktora: 9/10
Ocena Kasi: 7/10

Gra we dwoje:

Wiktor:

Uczta dla Odyna w jeszcze jednej kwestii przypomina Pola Arle – świetnie działa we dwoje. Reguły zabawy nie zmieniają się, wszystkie pola na planszy wciąż są dostępne, nie trzeba odrzucać kart pomocników ani dostosowywać liczby surowców do osób przy planszy.

Partie we dwoje dają graczom więcej swobody w wyborze pól akcji, bo rywalizacja o nie toczy się tylko z jednym przeciwnikiem. W takim układzie można nawet rzucić okiem na zasoby drugiego gracza i oszacować, które akcje będzie chciał zająć. Paradoksalnie grając z Kasią nie mieściliśmy się w 30 minutach na gracza trochę je przekraczając, bo partie zajmowały nam około 90 minut. Zaletą dla niektórych może być też to, że Uczta dla Odyna we dwoje zajmuje mniej miejsca. Odpada konieczność umieszczenia jeszcze dwóch planszetek i pozostawienia przestrzeni na ewentualne domy i wyspy zakupione przez kolejnych rywali. Niby drobiazg, ale może mieć znaczenie, bo tytuł zajmuje sporą część stołu.

Mniejsza rywalizacja o ograniczone liczbowo żetony specjalne (szare, z planszy rabunków/biżuterii) sprawia, że we dwoje łatwiej jest zabudować całą planszę, co często przekłada się na wyniki. Magiczną barierę stu punktów o wiele prościej przekroczyć rywalizując tylko z jednym przeciwnikiem.

Kasia:

Podczas partii we dwoje gra wygląda praktycznie tak samo jak w większym gronie. Oczywiście w naturalny sposób skraca się nieco czas oczekiwania na swoją kolej i rzadziej zdarza się, by ktoś zablokował nam upatrzone pole. Nie wiem dokładnie co za tym stoi, ale we dwoje gra mi się w Ucztę odrobinę lepiej. To chyba właśnie szybsza rozgrywka sprawia, że bardziej angażuję się w grę.

Ocena Wiktora: 9/10
Ocena Kasi: 7,5/10

Klimat i tematyka:

Wiktor:

Sam się sobie dziwiłem, gdy recenzując poprzednią dużą grę pana Rosenberga wystawiłem jej ósemkę za klimat. Tym razem nie będę jednak tak szalał. Tematyka wikińskich wypraw jest świetna i na razie jeszcze nie przejadła mi się w planszówkach. Cieszy mnie ogromnie, że udało się wrzucić do gry akcje takie jak rabunki, mimo że mechanicznie polegają na rzucie kością. Co to za wikingowie bez palenia wiosek i plądrowania?

Mechaniki w Uczcie dla Odyna w dość umowny sposób oddają temat gry. Zapełnianie planszy gracza w almanachu (świetny pomysł z książeczką zapewniającą trochę historycznego tła) określono gromadzeniem łupów w swojej wiosce, co ma sens, ale nie jest odczuwalne. Zabawa przenosi ciężar z mikrozarządzania na inny poziom, stąd pewnie darmowe jedzenie otrzymywane podczas żniw (wnioskuję, że od wieśniaków nam podlegających), brak pól do obsadzania itd. Wybierając kolejne akcje z planszy nie mam jednak poczucia handlu czy tworzenia dóbr od zera, tutaj przykrywa to mechanika i liczenie pól, które uda się zapełnić w wiosce. Jak na euro nie jest źle, a sama tematyka robi już dobrą robotę, ale podczas godzin nad planszą nie poczułem się jak prawdziwy wiking.

Kasia:

Z jednej strony nie spodziewałam się pokładów klimatu w tego typu grze, z drugiej jednak już tytuł wzbudził we mnie apetyt na coś prawdziwie wikińskiego. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę to faktycznie temat można uznać za dość lekko potraktowany. Niezaprzeczalnie jednak pewne podejmowane przez nas działania można uzasadnić faktami. Zgadzam się jednak z Wiktorem, że stwierdzenie iż Uczta dla Odyna jest sagą w formie gry planszowej jest po prostu na wyrost.

Jest za to jedna rzecz, która sprawia, że jestem pełna podziwu dla pracy, jaką wykonał autor. Chodzi o całą książeczkę poświęconą opisaniu elementów gry w odniesieniu do życia i kultury wikingów. Jest tam dużo ciekawostek i wartościowej wiedzy. Coś niespotykanego i według mnie zupełnie odlotowego (i za to tak wysoka ocena ode mnie). Jeśli ktoś jest miłośnikiem skandynawskich wojowników to nie powinien przechodzić koło tej pozycji obojętnie.

Ocena Wiktora: 5/10
Ocena Kasi: 6,5/10 

Podsumowanie:

Wiktor:

Decydując się na Ucztę dla Odyna wybieracie grę dużą i dosłownie ciężką. Masa zawartości, multum opcji do wyboru i mózgożerna rozgrywka czynią z niej pozycję dla zaawansowanych. Reguł nie ma jakoś wyjątkowo dużo, ale już samo wytłumaczenie komuś ponad 60 akcji może być pewnym wyzwaniem. W mechanice nie dostrzegłem żadnych zgrzytów (sama instrukcja wskazuje, że niektóre akcje są mniej opłacalne), ale zabawa kręcąca się wokół zapełniania planszy może nie przypaść wszystkim do gustu. Wiąże się ona z presją i krótką kołderką, które są tutaj wyraźnie odczuwalne. Uczta dla Odyna nie boi się losowości, stąd obecność kości i kart, które mają spore znaczenie dla rozgrywki. Tytuł świetnie działa we dwoje. Mimo popularnej ostatnio tematyki nie jest jednak mocno klimatyczny, a prym wiedzie w nim mechanika.

Kasia:

Uczta dla Odyna to jedna z tych gier, które zyskują z czasem. Dopiero po kilku partiach można w pełni docenić złożoną mechanikę (początkowo gra wydaje się po prostu przeładowana). Rozgrywki w Ucztę są angażujące, a czas gry jak na tak duży tytuł nie jest zbyt długi. Odrobinę rozczarowuje jedynie wizualny efekt potyczki. Pozytywnym zaskoczeniem jest natomiast ciekawe włączenie w mechanikę rzutów kością.

Duże wrażenie robi też bogactwo elementów i solidne wykonanie. Graficznie i pod względem klimatu jest poprawnie, choć ten drugi dużo zyskuje dzięki almanachowi.

Ocena:

Wiktor:

Uczta dla Odyna to poważny rywal dla Pól Arle. Gra jest wymagająca, ale też satysfakcjonująca. Nie brakuje w niej trudnych decyzji, a ogrom możliwości zachęca do kolejnych partii i poznawania nowych strategii. To zdecydowanie jedna z najlepszych gier, które poznałem w tym roku i jestem pewien, że znajdziecie ją w mojej topce podsumowującej 2017. Polecam wszystkim miłośnikom ciężkich gier euro, którzy na myśl o ponad sześćdziesięciu akcjach już zacierają ręce. Uwe Rosenberg pozostaje w swojej strefie komfortu znanej z innych jego produkcji, ale wyraźnie jest w formie. Polecam!

Kasia:

Uczta dla Odyna to dobra gra, której jednak trochę zabrakło, by podbić moje serce. Zadziwił mnie rozmach tego tytułu, zabrakło jednak nieco elegancji znanej chociażby z Pól Arle. Jako wyzwanie umysłowe Uczta sprawdza się nieźle i jeśli będę miała ochotę przetestować swoje szare komórki, to nie odmówię partii.

Plusy:

  • wypchane po brzegi pudło
  • świetny pomysł z tackami na żetony
  • stosunkowo jasne reguły (brak wyjątków itd.)
  • duża regrywalność
  • dobre skalowanie
  • dużo akcji, sporo możliwości
  • ciekawe użycie kości
  • dużo kart pomocników 
  • udanie wprowadzona losowość

Minusy:

  • zajmuje sporo miejsca na stole
  • problemy z rozdzieleniem tacek na żetony
  • wrażenie tworzenia bałaganu na planszy [K.]

Grę przekazało nam wydawnictwo Lacerta. Dziękujemy!

http://www.lacerta.pl/

4 komentarze

  • 3razyka

    Ja mam straszny problem z tą grą. Zgadzam się, że jest pięknie wydana, a do kupna zachęciła mnie właśnie mnogość akcji i strategii. Niestety, p kilku rozgrywkach dochodzimy do wniosku, że najskuteczniejszą drogą gwarantującą zwycięstwo jest emigracja. Nie macie takiego wrażenia? Dodam, że gramy zawsze we dwoje, więc może dlatego…. W POlach Arle rzeczywiście można wygrać na rożne sposoby – tutaj, znaleźliśmy tylko emigrację…. Jestem ciekawa Waszej opinii, bo nie mam z kim skonsultować się 🙂
    Pozdrawiam

    • Planszówki we dwoje

      Hm, a jakie wyniki osiągacie? Emigracja faktycznie gwarantuje sporo punktów, ale przecież trzeba też zapełniać planszę wioski itd. Jakbyś rzuciła Waszymi wynikami, to łatwiej byłoby coś ocenić :).
      – W.

    • Planszówki we dwoje

      Zajrzałem do notesika i mamy podobne wyniki, przy czym za emigrację kasujemy jakieś 20-50 punktów, czyli faktycznie sporo. Ale jakoś nie odnoszę wrażenia, że emigracja "ustawia" całą grę. Wydaje mi się bardziej czymś naturalnym, po co sięga się w ostatnich rundach. Na zasadzie: skoro wszyscy inwestują w emigrację, to wynik rozstrzygnie się na innych elementach, bo w emigracji będziemy punktować podobnie.
      – W.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.