„Podróże do krainy snów, które funduje nam Nasza Księgarnia są (niemal) zawsze ekscytujące wizualnie. Pod kątem mechaniki odnoszę jednak wrażenie, że seria ilustrowana przez znakomitego Marcina Minora najlepsze czasy ma już za sobą.”
Po rewelacyjnym „Śnie”, jeszcze lepszych „Smokach” i dwuosobowym wyścigu w „Krukach” seria karcianek Naszej Księgarni poruszająca tematykę snów zaliczyła słabszą część. „Koty” miały bardzo ciekawy gameplay, ale wizualnie odstawały od w/w. Na widok „Sów” ucieszyłam się, bo grafiki znowu wróciły na właściwe tory.
Ilustracje w tej części są ponownie surrealistyczne i pełne magii, ale mają pełne ciepła kolory, a fantazja pana Marcina, który w kształtach takich jak zamki czy morskie fale potrafi wkomponować ptaki jest imponująca. „Sowy” nie mają gorszych kart – najwyżej takie, które bardziej się mogą podobać ze względu na własne preferencje. Fajnym smaczkiem jest fakt, że ilość punktów (czyli sów) odpowiada rzeczywistej liczbie ptaków na karcie np. dżungla o wartości 6 punktów chowa w sobie dokładnie sześć sówek. Polecam przed grą obejrzeć dokładnie każdą ilustrację. Przyczepić można się tu jedynie do tego, że ilustracje się powtarzają, a chciałoby się faktycznie, by każda wartość miała inny obrazek.
Niestety, nie mogę powiedzieć, by rozgrywka podobała mi się w równie dużym stopniu. Pod tym względem „Sowy” uznaję wręcz za najmniej ciekawą część, ale znam też osoby, dla których to właśnie ten tytuł góruje nad pozostałymi. Mamy więc typową walkę na gusty, z którymi ciężko dyskutować. Spróbuję jednak opowiedzieć Wam bliżej o rozgrywce, by pomóc Wam podjąć decyzję o zakupie tej gry,
Sowy – Na czym polega gra?
„Sowy” pod kątem mechaniki nie przypominają żadnej z dotychczasowych części. W talii znajdziemy karty o wartościach od 1 do 13. Im wyższy numer karty, tym więcej przynosi ona punktów (od 1 do 6). Startujemy z 3 kartami na ręce, a naszym celem jest nie odpadnięcie z rundy i jednocześnie zdobycie w niej jak największej liczby sówek. W swoim ruchu możemy albo dobrać kartę z zakrytego stosu (nigdy nie można mieć jednak więcej niż 3 karty na ręce na koniec tury) albo zagrać jedną z kart przed siebie.
To ostatnie można zrobić tylko pod warunkiem, że zagrywana karta będzie miała tę samą lub wyższą wartość od leżącej na wierzchu własnego stosu. W momencie, kiedy nie mamy na ręce odpowiedniej karty i nie możemy już dobrać kolejnej, zostaje tylko opcja ryzyka. Polega ona na dobraniu z wierzchu talii karty i dołożeniu jej do swojego stosu zgodnie z zasadami gry. Jeśli się to uda – gramy dalej. Jeśli nie, kartę tę się odrzuca, a runda się kończy.
W tym momencie, wszyscy gracze, poza tym, który wyzwolił koniec rundy odkładają na bok wierzchnią kartę ze swoich stosów – ta karta przyniesie im punkty na koniec gry. Zwycięzcy nie dobierają nowych kart. Robi to tylko przegrany. Rund rozgrywa się tyle, aż dowolny z graczy zdobędzie 5 kart. Zwycięża osoba, która ma najwięcej punktów (czyli sówek) na zdobytych kartach.
Sowy – wrażenia z gry
Pierwsze z czym skojarzyły mi się „Sowy” to „Gra o mózg”, ale tylko jedna z gier właściwie podeszła do motywu zagrywania coraz wyższych nominałów. Zgadnijcie która? ;-). W „Grze o mózg” zagrywamy karty na wspólny stos, który co pewien czas się resetuje za sprawą albo kart akcji albo potknięć rywali. Do tego mamy karty na ręce i na cmentarzu, gdzie przeciwnicy też mogą dorzucać nam swoje karty. Dużo się dzieje. Natomiast w „Sowach” interakcja jest bardzo uboga – występuje tylko, gdy gracz zagra jedną z trzech specjalnych kart: kota, który pozwala zamienić wierzchnią swoją kartę z kartą przeciwnika. A ponieważ karty zagrywamy tylko na swój stosik i nie mamy wpływu na to, co dociągniemy z talii to trudno mówić tu o jakiejkolwiek taktyce czy większych emocjach.
Naturalnie byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że jest to „głupia, losowa gra”, bo obserwując zagrywane karty innych graczy możemy niejako przewidzieć, kto pierwszy się zablokuje (tak w mocno oględny sposób na zasadzie „O, ma już 13, to mała szansa, że będzie miał na ręce kolejną 13”). Tylko, że z tej wiedzy niewiele dla nas wynika. Tak naprawdę gra sprowadza się tylko do momentu wyczucia, by przed zablokowaniem się następnej osoby samemu rzucić jak najwyższy numer, ale ponieważ i tak zagrywamy zawsze wyższe numery i rzadko można wybrać coś innego niż jedyną opcję to… sami rozumiecie. To nie jest gra najwyższych lotów.
I żeby nie było – ja też lubię proste gry i czasem mam ochotę rozerwać się w sposób nie angażujący przesadnie mózgu. Ale mimo wszystko w tych tytułach szukam jednak emocji, adrenaliny, czegoś co ożywi atmosferę przy stole i da satysfakcję. A w „Sowach” czuję tylko tyle, że rzucam karty na środek bez specjalnego namysłu. Nie muszę nic szacować czy planować, bo gra nie oferuje mi wyboru. To tylko może oczko wyżej od klasycznego bingo, w którym o wygranej decyduje los.
„Sowy” mogą się jednak podobać osobom, które dopiero zaczynają odkrywać świat planszówek – będą na pewno oczarowane wyglądem kart. 6-8-letnie dzieci mogą także dobrze się bawić ogrywając dorosłych, bo tu naprawdę nie ma znaczenia jakaś przebiegłość czy taktyczne obycie.
Jeśli jednak szukacie czegoś więcej, to w pozycji Sophii Wagner możecie tego nie znaleźć. Choć „Smoki”, które uważam za najlepszą część serii, też nie mają głębokiej mechaniki, to jednak ekscytują kwestią podejmowania wyborów i korzystania ze złych decyzji rywali. Jeśli więc nie macie w swojej kolekcji jeszcze żadnej gry ilustrowanej przez Marcina Minora, to w pierwszej kolejności polecam zacząć właśnie od „Snu” i „Smoków”.
Sowy - ocena końcowa
-
9/10
-
7/10
-
3/10
-
5/10
-
8/10
Sowy - Podsumowanie
Prosta gra o zagrywaniu kart z ręki. Szkoda, że przepiękne ilustracje nie idą w parze z ekscytującą rozgrywką. W moim odczuciu najsłabsza gra z serii Naszej Księgarni.
Gra spodoba Ci się, jeżeli:
- szukasz ładnej gry na prezent dla osoby niewiele grającej w planszówki
- masz ochotę na rozgrywkę, w której o zwycięstwie decyduje szczęście
User Review
( vote)Grę do recenzji przekazało wydawnictwo Nasza Księgarnia. Nie miało ono wpływu na treść i wyrażoną opinię.