Shards of Infinity – karciane assiette z deckbuildingu. Recenzja

Bohater tej recenzji już z daleka wyglądał jak sequel Ascension, docenianego przez graczy deckbuildera, a rozgrywka tylko mnie w tym wrażeniu utwierdziła. Autorzy wspomnianej wyżej karcianki, Gary Arant i Justin Gary, oprócz wspólnych danych osobowych, dzielą również ewidentną pasję do nadawania swoim grom tytułów, które po polsku nie brzmią zbyt chwytliwie. Po Wniebowstąpieniu [ang. ascension] przyszła bowiem kolej na Nieskończoność, a dokładniej na Odłamki Nieskończoności, czyli Shards of Infinity, rozrzucane po naszym podwórku przez wydawnictwo Portal Games Polska.

Informacje o grze Shards of Infinity

Shards of Infinity to deckbuilding w czystej postaci, podany sauté, bez sztucznych ozdobników. Nieduże, niepozorne pudełko z grą, skrywa w sobie skromną i szczerą duszę. Skromną, bo 128 kart gry podstawowej (z czego 40 to zestaw kart początkowych dla 4 graczy) nie wygląda na pierwszy rzut oka szczególnie imponująco, a szczerą, bo nie próbuje złapać nas na haczyk modnej tematyki, popularnego uniwersum lub imponujących grafik.

Zasadnie może jednak nasunąć się pytanie – czy portalowa karcianka wnosi do gatunku jakieś innowacje? Zdawałoby się, że w branży budowania talii nie da się już stworzyć nic świeżego; że cytryna została wyciśnięta do ostatniej kropli. Duet Justin Gary Arant, niczym Adam Savage i Jamie Hyneman z MythBusters, próbują obalić tę tezę i udowodnić, że jedyne, czego się nie da, to wyprostować nóg w Daewoo Tico. Czy 4 planszetki postaci i zaledwie 88 kart z gry podstawowej (nie licząc talii początkowych) są w stanie wznieść konstruowanie talii i kręcenie combosów na nowy poziom? Czy Shards of Infinity okażą się killerem kultowego Star Realms? I przede wszystkim – czy w Odłamki Nieskończoności faktycznie można grać w nieskończoność? W dalszej części tekstu spróbuję na te pytania odpowiedzieć.

Shards of Infinity

Zasady odłamywania nieskończoności

Zacznę od tego, że Odłamki (oryginalny tytuł jest długi i obcojęzyczny, więc pozwolę sobie czasami na takie zuchwałe, frywolne tłumaczenie) są karcianką typowo pojedynkową, skrojoną do szermierki jeden na jednego, i cokolwiek by wydawcy nie napisali na pudełku – nie uczynią z tego dobrej wieloosobówki. Sugerowanie, że to tytuł przeznaczony dla 1-4 graczy jest, delikatnie mówiąc, zakrzywianiem rzeczywistości. Mam wrażenie, że sami autorzy mają tego świadomość, bo możliwość grania solo, oraz w składzie 3 i 4 osobowym, stanowią dopiero “wariant” rozgrywki, przedstawiony w instrukcji dodatku Relikty przyszłości,  który Portal serwuje nam w pudełku razem z podstawką. O tym, jak Shards of Infinity sprawdzają się w konfiguracjach innych niż duet, opowiem jednak nieco później.

Zasady gry są dziecinnie proste i można je wytłumaczyć w minutę nawet początkującym graczom. Postawię wręcz tezę, że jeśli ktoś jest obeznany z deckbuilderami i, tak jak Krzysztof Krawczyk, zgrał tysiąc talii kart w klasyki tego gatunku, to Odłamki ogarnie intuicyjnie, bez instrukcji, zadając co najwyżej kilka pytań już w trakcie rozgrywki. W dużym skrócie – choć niewiele tu do skracania – zaczynamy z lichą talią 10 kart początkowych, które są naszym kołem zamachowo-zakupowym do budowania silniejszej kolekcji, poprzez pozyskiwanie kart z tzw. talii centralnej. Na początku każdej swojej tury dobieramy na rękę 5 kart i staramy się zrobić z nich dobry użytek, np. zadać obrażenia przeciwnikowi, podreperować swoje zdrowie lub zakupić nowe karty. Zarówno zdobyte, jak i te zagrane z ręki karty, trafiają ostatecznie na stos kart odrzuconych, który tasujemy gdy wyczerpie się stos dobierania. I całą tę procedurę powtarzamy tak długo, aż pokonany gracz rzuci kartami i odejdzie od stołu. Brzmi ciekawie? No niezbyt. Może jeszcze kilka lat temu czytalibyście ten opis z zaciekawieniem, ale dziś zapewne część z was tłumi ziewnięcie. Czy nowa gra Portalu jest więc odgrzewanym kotletem? Absolutnie NIE. Trzymając się tego mięsistego porównania, Shards of Infinity są wręcz assiette ze schabowego.

Odłamki wprowadzają do znanej mechaniki kilka pozornie banalnych rozwiązań, które jednak w efekcie wynoszą prostą karciankę na wyższy poziom i poddają w wątpliwość istnienie granic rozwojowego podejścia do deckbuildingu. W tym zakresie tytuł gry może być symboliczny – pomysłowość autorów sięga nieskończoności. Mnie osobiście bardzo przypadły do gustu trzy rozwiązania, które de facto wyróżniają Shards of Infinity z tłumu i stanowią znak rozpoznawczy. Nie zaryzykuję nazwać ich rewolucyjnymi, ale z całą pewnością charakterystycznymi.

Najemnik – wielofunkcyjny Sojusznik

Karty, które zdobywamy w trakcie gry, dzielą się na dwa rodzaje – Sojuszników, odkładanych po ich zagraniu na stos kart odrzuconych, oraz Bohaterów, którzy pozostają na stole i pozwalają korzystać ze swoich umiejętności dopóty, dopóki nie zostaną zniszczeni przez przeciwnika. Niektóre karty Sojuszników, oznaczone czerwoną ramką, pełnią jednak również rolę Najemników. Fenomen Najemnika polega na tym, że można go zarówno zakupić w sposób tradycyjny, dołączając do swojej talii na przyszłość, i użyć po każdym dociągnięciu, jak i skorzystać z jego umiejętności od razu po zakupie, lecz jednorazowo – po czym odłożyć jego kartę na spód Talii Centralnej. Z całą pewnością opcja pierwsza jest bardziej opłacalną inwestycją pod kątem ekonomicznym, jednak sytuacja graczy podczas rozgrywki może zmieniać się bardzo dynamicznie. Natychmiastowe skorzystanie z silnego, potrzebnego w danym momencie efektu, często może okazać się lepsze w skutkach, niż wrzucenie karty do talii i oczekiwanie na jej dociągnięcie. Najemnicy umożliwiają szybsze reagowanie w kryzysowych sytuacjach oraz spontaniczne wykorzystywanie ich umiejętności w sprzyjających warunkach. Nieraz ratowali mi skórę, gdy pilnie potrzebowałem np. uzdrowić się lub dobrać kartę, a nie umożliwiali mi tego Sojusznicy na ręce.

Ence pence – tarcza w ręce

Celem gry jest pokonanie przeciwnika poprzez wyzerowanie jego licznika życia. Jak możecie się więc domyślić, zadawanie obrażeń jest kluczowym aspektem gry, a drugim równie ważnym jest skuteczna przed tymi obrażeniami obrona. I o ile w wielu karciankach z konfliktem w tle powstrzymywanie obrażeń polega na zagrywaniu kart defensywnych, lub posiadaniu takowych w swoim obszarze gry, o tyle w Shards of Infinity jedynym niezawodnym sposobem uniknięcia, lub przynajmniej osłabienia ataku, jest posiadanie odpowiednich kart z symbolem tarczy… na ręce. Wystarczy ujawnić kartę przeciwnikowi, bez konieczności jej odrzucania, by obniżyć sumę obrażeń o wartość widniejącą na tarczy. Co ciekawe, karty te tracą swój defensywny charakter po ich zagraniu na stół. W pierwszej chwili byłem zachwycony oryginalnością tego rozwiązania, po czym uświadomiłem sobie, że praktycznie w identyczny sposób działała karta Fosy w Dominionie. Pomysł przestał być więc w moich oczach odkryciem stulecia, co nie zmienia faktu, że mechanicznie sprawdza się doskonale. Sprawia, że atak nigdy nie będzie w 100% przewidywalny i “kalkulowalny”, a przeciwnik zawsze może nas czymś zaskoczyć. Tarczą można bowiem powstrzymać wyłącznie obrażenia zadawane bezpośrednio graczowi. Ma to kluczowe znaczenie wtedy, gdy stoimy przed dylematem: zaatakować i zniszczyć leżącą na stole kartę Bohatera, która ma swoją określoną wytrzymałość, czy strzelić wiązką energii prosto w naszego adwersarza, ryzykując jednak fiasko ataku? Pomysł niejawnej obrony jest ziarnem, które, rzucone na glebę intensywnej i szybkiej wymiany ognia, kiełkuje emocjonującym elementem niepewności i ryzyka.

Wirująca Biegłość – Odłamki Szklanej Pułapki

Nie da się ukryć, że najciekawszym w mojej ocenie elementem mechaniki Odłamków jest wykorzystanie współczynnika zwanego ‘Biegłością’. Kreatywność jego twórców została jednak skutecznie przyćmiona przez ułańską fantazję tłumacza, przekładającego z angielskiego słowo ‘Mastery’. Bo o ile lingwistycznie jest to tłumaczenie w pełni prawidłowe, o tyle zupełnie nie pasuje do klimatu gry. Jakiejkolwiek. Zdecydowanie lepiej odnalazłoby się tutaj np. bezpieczne i sprawdzone określenie ‘Poziom’. Ale to szczegół. Biegłość to nic innego jak stopień zaawansowania naszej postaci, który wpływa na efekty zagrywania niektórych kart. Im wyższy poziom Biegłości, tym silniejsze stają się powiązane z nią karty, co sprawia, że część naszej talii ewoluuje w miarę postępu w grze. Ten mechanizm ma w sobie coś z card craftingu – wprawdzie rozumianego nie wprost, jak to ma miejsce np. w Mystic Vale, ale jednak sprawiającego, że z tury na turę te same karty dają coraz potężniejsze efekty.

Wbrew temu, co sugeruje nazwa gry, jedna partia nie może trwać w nieskończoność. Kulminacją mechaniki Biegłości, a jednocześnie licznikiem odmierzającym czas do końca rozgrywki, jest karta tytułowego Odłamka Nieskończoności, wchodząca w skład talii początkowej każdego gracza. O ile na starcie nie stanowi szczególnego zagrożenia dla przeciwnika, o tyle uzyskanie przez gracza 30 Poziomu Biegłości czyni z niej zabójczą broń o nieskończonej sile ataku. Użycie jej na tym etapie definitywnie kończy pojedynek. Podoba mi się taki przewrotny mechanizm, gdyż otwiera drogę do stosowania nowych, alternatywnych strategii. Sprawia, że nie trzeba się przez całą grę skupiać wyłącznie na atakowaniu przeciwnika – zamiast tego można przyjąć postawę defensywną, umożliwiającą bezpieczne, systematyczne podnoszenie poziomu Biegłości, by w kluczowym momencie użyć karty zadającej nieskończoną liczbę obrażeń. Teoretycznie, w idealnym świecie hipotez i koncepcji, jest więc możliwe, by zwyciężyć w Shards of Infinity zagrywając kartę ofensywną tylko raz w trakcie całej gry.

Do tanga trzeba dwojga, a do Shards of Infinity?

Tryb solo został skonstruowany całkiem zmyślnie. W turze naszego Nemesis odkrywamy wierzchnią kartę z talii centralnej i wraz z nią odpalamy efekt wszystkich wyłożonych na ‘rynku’ kart tego samego koloru. By uniknąć potężnych kombosów, złożonych z kilku kart, jesteśmy więc często zmuszeni pozyskiwać te karty, które nie do końca pasują do konstruowanej przez nas talii, ale którymi sami nie chcielibyśmy oberwać. To utrudnia tworzenie zaplanowanej, konsekwentnej strategii i czyni z wirtualnego gracza wymagającego przeciwnika.

Dla grających w 3 osoby autorzy zaprojektowali jatkę w myśl zasady “jeden na wszystkich” – zagrywane karty ataku zadają obrażenia obu naszym przeciwnikom jednocześnie, w tym samym stopniu. Nie sposób się na kogoś uwziąć, ani kogoś faworyzować – lejemy się uczciwie i patrzymy, czy równo puchnie. To ciekawe, emocjonujące i dynamiczne rozwiązanie ma jedną wadę, która dla mnie osobiście dyskwalifikuje każdą grę z takim trybem – gracz, który odpada jako pierwszy, nie uczestniczy już w dalszej rozgrywce i biernie przygląda się toczącemu się bez niego pojedynkowi. Z drugiej strony – ma czas, by przeanalizować swoje błędy, przemyśleć swoją strategię i lepiej przygotować się do kolejnej partii.

W trybie czteroosobowym gracze dzielą się na dwie drużyny, siadające naprzeciwko siebie, tworząc walczące ze sobą pary. Każdy członek drużyny walczy wyłącznie ze swoim adwersarzem, siedzącym po przeciwnej stronie. Jest to więc de facto toczenie dwóch równoległych pojedynków 1 vs 1. Gdy pierwsza osoba z pary zostanie pokonana, jej partnerowi ciężko jest wykaraskać się z tarapatów, mając przeciwko sobie dwóch współpracujących przeciwników. W mojej ocenie to rozwiązanie wprowadzono na siłę, bo w praktyce wygląda jak niepotrzebne zsunięcie dwóch stolików, przy których gracze świetnie bawili się, siedząc oddzielnie.

Wyłomy w nieskończoności i rany poodłamkowe

Będę się trzymał tezy, że Shards of Infinity są świetną grą pojedynkową, która jednak nie uniknęła kilku drobnych wad. Zaczynając od kwestii technicznych – każdy z graczy otrzymuje planszetkę postaci, która służy w głównej mierze za licznik jego zdrowia oraz poziomu Biegłości. Sam pomysł stworzenia takiego licznika, złożonego z obracających się kół, jest świetny – ale jego realizacja momentami kuleje. Koła obrotowe przymocowane są do planszetek plastikowymi klipsami – niektóre jednak nie trzymają zbyt mocno, co sprawia, że po odłożeniu planszetki na stół, licznik delikatnie przekręca się samoczynnie. Wątpię, że to wada wyłącznie mojego egzemplarza. Da się z tym żyć, co nie zmienia faktu, że ułatwienie przeradza się momentami w utrudnienie.

O ile odpowiednio skonstruowane combo potrafi wywołać spektakularny efekt, o tyle odczuwam lekki niedosyt jeśli chodzi o różnorodność kart. Efekty wielu z nich są powtarzalne, bardzo do siebie zbliżone, brakuje mi chociaż kilku gamechangerów, wywołujących zimny pot na czole przeciwnika. Gra podstawowa ma duży potencjał, ale aż prosi się o rychłe uzupełnienie jej dodatkami. Całe szczęście Portal też to zauważył, dlatego, równocześnie z daniem głównym, serwuje nam deser w postaci Reliktów Przyszłości. Nie wywraca on gry do góry nogami, ale wprowadza karty, których brakowało mi w podstawce – silne, mające istotny wpływ na rozgrywkę, współpracujące z postacią, którą kierujemy.

Najbardziej kłuje mnie jednak w oczy i serce klimat gry, a w zasadzie… jego brak. Odłamki zostały osadzone w uniwersum, które wygląda mi na wykreowane na kolanie, na poczekaniu. Zupełnie jakby twórcy stworzyli świetnie działającą mechanikę, po czym dumni z siebie otrzepali dłonie i przygotowanie całej otoczki pozostawili prototypowi sztucznej inteligencji. Nazwy niektórych kart brzmią jak żywcem wygenerowane przez ChatGPT w wersji beta – Li Hin: Strzaskana, Przeorysza Super-Pamięci, Mnich Szyfropięści? Gary, wy tak serio? Efekt jest momentami tragikomiczny, ale całe szczęście nie jest to wymagająca klimatycznego zaangażowania gra fabularna, a dynamiczny pojedynkowy deckbuilder, dlatego Wierzbowy Mściciel lub Kosiarz Nicości aż tak bardzo nie psują wrażeń z rozgrywki.

Shards of Infinity – nieskończenie dobre, czy nie do końca?

Podsumowując, mimo paru drobnych wpadek uważam Shards of Infinity za produkt godny uwagi i jeden z lepszych przedstawicieli swojego gatunku. Odłamki nie są bezmyślnym zlepkiem kilku popularnych mechanik ani karkołomną próbą ich oryginalnego połączenia. Wręcz przeciwnie – są gratką dla fanów prostoty i pielęgnowania tego, co dobre i sprawdzone. Shards of Infinity mogłyby być bowiem definicją i zarazem synonimem mechaniki budowania talii. Gdyby istniały szkoły, w których uczono by gier planszowych i karcianych, Odłamki byłyby lekturą obowiązkową na zajęciach z deckbuilderów. Autorzy tej karcianki wzięli sobie do serca zasadę, że “jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” i skupili się na próbie doprowadzenia swojego zamysłu do perfekcji. Jako wielki fan i posiadacz gry Star Realms nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że Shardsy to podrasowane Realmsy. Zadałem więc sobie pytanie: czy posiadanie ich obu w kolekcji ma sens? Moim zdaniem nie. Mechanika i ogólny flow gry są do siebie na tyle zbliżone, że, mimo kilku oczywistych różnic, możemy mieć odczucie, że gramy praktycznie w to samo. Osobiście Shards of Infinity przekonuje mnie bardziej niż Star Realms i chętniej zasiądę do stołu z Odłamkami w ręce, ale zrozumiem graczy, dla których różnice mechaniczne będą niewystarczające, by przesiąść się na nowy tytuł. Widzę przestrzeń do zgodnego współistnienia obu gier na rynku, lecz gdyby dziś ktoś mnie zapytał od jakiej karcianki powinien zacząć przygodę z deckbuilderami, bez wahania poleciłbym właśnie Shards of Infinity.

Plusy
  • Bardzo ciekawa mechanika Biegłości – namiastka card craftingu
  • Możliwość zastosowania niektórych kart na różne sposoby, co pomnaża liczbę dostępnych strategii
  • Szanse tworzenia spektakularnych, satysfakcjonujących combosów
  • Kompaktowość – gra iedalna do plecaka
  • Bardzo dobry stosunek jakości gry do jej ceny
Plusy / minusy
  • Klimat doklejony na siłę, ale nie jest on tutaj najistotniejszy
  • Tryby inne niż dwuosobowy – dobrze, że istnieją warianty, ale gra najlepiej działa w duecie
Minusy
  • Momentami niefortunny dobór/tłumaczenie nazw kart
  • Kuleje wykonanie niektórych planszetek z postaciami graczy
  • Bez wprowadzenia dodatków można po jakimś czasie zacząć odczuwać niedosyt

Ocena:

Na rynku jest wiele gier wykorzystujących mechanikę budowania talii lub jej elementy. Shards of Infinity wyróżnia się tym, że jest pełnokrwistym deckbuilderem w czystej postaci, bez barwników i konserwantów. Wysoko stawia poprzeczkę jeśli chodzi o liczbę sposobów na wykorzystanie kart i powiązań między nimi. Pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku. Ode mnie mocne 4/5 – polecam!

Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji.

Wesprzyj nas na Patronite i zdobądź planszówkowe nagrody

 

Robert Menżyk

Game Details
NameShards of Infinity (2018)
ZłożonośćMedium Light [1.99]
BGG Ranking652 [7.47]
Player Count (Recommended)2-4 (2-3)
Projektant/ProjektanciGary Arant and Justin Gary
GrafikaAaron Nakahara
WydawcaStone Blade Entertainment, Ultra PRO, GaGa Games, IELLO Games, Kilogames, Mancalamaro and Reflexshop
MechanizmyDeck, Bag, and Pool Building, Delayed Purchase, Hand Management, Open Drafting and Take That
Robert Menżyk