Dzięki wydawnictwu Rebel możemy wziąć udział w prastarym rytuale jakim jest tworzenie mandali. Przed Wami przepiękna gra karciana dla dwojga, którą muszą mieć w swoich domach fani lekkich strategii i orientu.
Są takie gry planszowe, które wprawiają graczy w stan zen. Do takich tytułów zaliczam np. „Seikatsu”, a teraz zdecydowanie mogę też mówić o nich w kontekście „Mandali”. To nowość, która z tego co obserwuję na planszówkowych portalach przeszła zupełnie bez echa (może z winy samego wydawcy, który w ogóle jej nie reklamował?), a z którą serdecznie polecam się Wam zapoznać. Bierzcie jednak pod uwagę fakt, że jest to pozycja tylko dla dwóch graczy!
Mandala – co w pudełku?
„Mandala” ma nie tylko hipnotyzującą okładkę, za którą odpowiada Klemens Franz słynący z „ciężkiej” i mało atrakcyjnej dla oczu kreski. Jej wyjątkowym walorem jest płócienna mata o wielkości i fakturze przeciętnej kuchennej ściereczki. Ja się w niej momentalnie zakochałam. Uważam, że częściej powinno się inwestować w takie elementy zamiast tradycyjnej planszy, bo wprowadzają one od razu w przyjemny klimat.
Ponieważ „Mandala” jest karcianką poza matą znajdziemy tu wyłącznie karty. Są one nietypowe, bo kwadratowe. Każda z nich reprezentuje usypaną z piasku mandalę. W sumie mamy tutaj 6 różnych wzorów po 18 kart, czyli aż 110 sztuk. Dla ułatwienia gry dodano także po 2 karty pomocy. Nie wiem jak Was, ale mnie wzory mandali relaksują i bardzo się cieszę, że w końcu ktoś (a konkretnie duet T. Benjamin i B.J. Gilbert) wpadł na pomysł, by zrobić o nich grę planszową.
Mandala – zasady gry
Gracze siadają po przeciwnych stronach maty. Ta składa się z trzech ważnych części. Rząd kwadratów ponumerowanych od 1 do 6 to rzeka gracza. Z jej prawej strony znajduje się pusty kwadrat, czyli misa. Na środku zaś znajdują się dwa okrągłe obszary (wzgórza) przedzielone na pół. Dolna część każdego wzgórza należy do jednego gracza, górna do drugiego.
Przed rozpoczęciem gry wykłada się losowo po dwie karty na każde wzgórze obrazkiem do góry, 6 kart na rękę dla każdego z graczy (niejawnie) i po 2 karty na misę (również niejawnie, czyli obrazkiem do dołu). W swoim ruchu gracz musi wykonać jedną z trzech możliwych akcji:
- umieścić 1 kartę z ręki na wzgórze, dobrać 3 karty z talii (max 8 na ręce)
- zagrać 1 albo więcej kart tego samego koloru z ręki i umieścić je na swojej połowie jednego z dwóch pól przy wzgórzach (w tym przypadku kart się nie dobiera)
- odrzucić 1 albo więcej kart tego samego koloru z ręki i dobrać tyle samo na rękę
Przy zagrywaniu kart należy pamiętać o zasadzie unikalności koloru. Każdy kolor może wystąpić na jednym wzgórzu tylko raz. Czyli jeżeli przeciwnik ma na swojej części pola zielone karty, to my nie możemy wyłożyć zielonej karty na środku wzgórza lub na swojej części pola. Możemy jednak dokładać kolejne karty w tym samym kolorze na polu, w którym się już dany kolor znajduje.
W momencie, kiedy mandala, czyli obszar wzgórza i przylegających do niego pól zostanie ukończona, czyli kiedy znajdzie się na niej 6 różnych kolorów kart, należy ją zniszczyć na koniec tury. I teraz począwszy od osoby, która zagrała najwięcej kart na swoje pole, gracze na przemian wybierają po jednym kolorze ze wzgórza ukończonej mandali, zabierając wszystkie karty tego koloru. Jeżeli koloru nie ma się jeszcze w swojej rzece, kładzie się jedną z tych kart awersem do góry na pierwszym wolnym polu rzeki od lewej. Pozostałe karty układa się awersami do dołu w swojej misie. Gdy w ten sposób wzgórze zostanie puste, karty z obu pól przekłada się na stos kart odrzuconych i przechodzi od nowej tury, znów losowo wykładając 2 karty na wzgórze.
Gra kończy się wtedy, gdy dowolny z graczy wyłoży szóstą kartę do swojej rzeki, czyli uzbiera w swoich zbiorach 6 kolorów. Po rozdzieleniu kart z ukończonej mandali przechodzi się do punktacji. Gracze odkrywają karty ze swoich mis i układają je zgodnie z kolorami pod kartami w rzece. Każda karta z misy jest warta tyle, ile wynosi wartość pola tego koloru. Wygrywa gracz, który zdobył najwięcej punktów.
Mandala – wrażenia z gry
To jedna z tych gier, które po pierwsze ciężko wyczuć na sucho, po przeczytaniu samych reguł. Wykładanie kart na jedno lub drugie pole nie brzmi interesująco w teorii, ale jeżeli graliście w takie pozycje jak „Gejsze”, czyli karcianki, gdzie mamy bardzo ograniczone pole manewru, to wiecie, że w praktyce potrafią one być bardzo emocjonujące. Już od pierwszej rozgrywki złapaliśmy bakcyla, a każda kolejna partia zamieniała nas w większych strategów.
Clue całej gry jest takie budowanie mandali, by zgarnąć dla siebie jak najwięcej kart. By tego dokonać należy umiejętnie planować ruch. Jeżeli zasypiemy naszą część wzgórza kartami, to osiągniemy dominację i otrzymamy pierwszeństwo zgarnięcia całego koloru ze środka. Ale w tym środku muszą być przecież też jakieś karty. Druga sprawa, to myślenie o kolorach, które zbierzemy pod kątem ich wartości. Przy pierwszym ukończeniu mandali, pierwszy kolor otrzymanej karty wyląduje w naszej rzece na polu o najniższej wartości. Zatem w kolejnych grach niespecjalnie opłaci nam się zbieranie tego koloru – lepiej przeznaczyć go na walkę o dominację.
Tylko, że dokładnie w ten sam sposób myśli nasz przeciwnik, który również widzi jaką wartość ma dla nas dany kolor. A ponieważ mandale są dwie, musimy mieć podzielną uwagę. Do tego dochodzi też kwestia samego ukończenia mandali. Nie chodzi o to, by zrobić to najszybciej, ale w najlepszym dla siebie momencie, czyli kiedy zbiór danego koloru osiągnie dla nas satysfakcjonującą wielkość. Ale znów – jeżeli przeciągniemy rozgrywkę, nasz przeciwnik może pierwszy rzucić szósty kolor karty i wtedy stracimy pierwszeństwo doboru.
Zauważcie, że to od graczy zależy koniec rundy, co oznacza jedno – przydaje się drobny element blefu. Uwielbiam ten dreszczyk emocji, kiedy brakuje tylko jednego koloru do zamknięcia mandali i mam go na ręce, ale zagrywam kolejne karty na drugie wzgórze, by udawać, że tamto mnie wcale nie interesuje i w odpowiednim momencie, bang!
Projektanci stworzyli grę o ujmująco eleganckich zasadach. Gdybym nie znała daty „Mandali” pomyślałabym, że została zaprojektowana wieki temu, jak mankala czy szachy. Nie ma reguł wprowadzających zamęt, nie ma grama tekstu na kartach. Z boku wygląda to mocno egzotycznie! I podobnie jak w „Seikatsu” czuć lekkość, a dynamika jest odpowiednia do tego, by się przy grze relaksować, dobrze bawić, a nie zasypiać w oczekiwaniu na ruch drugiej strony. Podoba mi się w niej absolutnie wszystko – wykonanie, tempo, zmienny czas trwania, interakcja skupiona na kontrolowaniu obszaru i to, że mogę w nią grać kilka razy pod rząd i wcale mi się nie nudzi. Ze wszystkich gier dla dwóch osób wydanych w tym roku, „Mandala” w moim odczuciu jest prawdziwą perełką.
Mandala - Ocena końcowa
-
10/10
-
9/10
-
9/10
-
9/10
-
8/10
Mandala - Podsumowanie
Kolorowy świat mandali wciąga jak ruchome piaski. Oryginalna mata zachęca do gry, proste zasady pozwalają zagrać nawet amatorowi planszówek, a do tego tempo jest świetnie wyważone. To kolejny po „Seikatsu” tytuł, który choć jest ostro nastawiony na rywalizację, pozwala się doskonale zrelaksować przy stole.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz motywy orientu
- szukasz regrywalnej gry dla dwojga
- lubisz gry, w których strategia odgrywa pierwsze skrzypce
- chcesz pogłówkować ale i się zrelaksować
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- nie akceptujesz żadnej losowości
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy Taniej Książce