recenzje planszówek

Kamienna Mandala – recenzja

Wiek: 8+
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: 30-45 minut
Wydawca: Lucrum Games
Tematyka: mandala
Główna mechanika: budowanie wzorów, zbieranie zestawów
Dla: początkujących, średnio zaawansowanych; fanów gier abstrakcyjnych
Przypomina nam: Azul; Reef; Zamek Smoków
BGG: Mandala Stones
Instrukcja: Kamienna Mandala

Grę przekazało nam wydawnictwo Lucrum Games.

Grę testowaliśmy tylko w wariancie dwuosobowym i trzyosobowym.

Opinia:

Wiktor:

Kamienna Mandala uderza w tony znane między innymi z Azula, Zamku Smoków czy Reefa. Na pierwszy plan wysuwają się ciężkie, kolorowe kamienie, stanowiące główny element gry. Od razu wiadomo, że mamy do czynienia z abstrakcyjnym tytułem. W pudełku znajdują się też dwie plansze oraz niewielkie planszetki dla graczy. Mimo że te ostatnie są cienkie, to nie przeszkadzało to w rozgrywce, planszetki nie przesuwały się i ogólnie ich „chudość” w niczym nie przeszkadzała. Natomiast wizualnie szarość plansz, w połączeniu z nadrukowaną kamienną fakturą, gryzła mi się z barwnymi, ładnymi kamieniami. Wielka szkoda, że osoba odpowiedzialna za wygląd gry nie zdecydowała się na pójście w kierunku jaśniejszych barw, jak np. – pozostając w klimatach kamiennych – jakiś marmur, piaskowiec czy wapień. Coś z czym kamienie mocno by kontrastowały i przyciągały wzrok. Obecna kolorystyka plansz wygląda niestety trochę jak z prototypu.

Zostawmy jednak wygląd! Plansze są na tyle proste, że jeśli ktoś zakocha się w Kamiennej Mandali, to bez większego problemu ogarnie sobie jakąś ładniejszą kolorystycznie matę. Lektura instrukcji do gry była szybka i bezbolesna, jednak trochę trudno było mi sobie wyobrazić przebieg zabawy. Wszystko zrozumiałem, ale same reguły wydawały się dość dziwne. Pierwsza partia rozwiała jednak obawy, bo rozgrywka przebiegała płynnie i obyła się bez wątpliwości na temat zasad. Przyswojenie reguł i ich wytłumaczenie współgraczom zajmuje chwilkę, co niewątpliwie jest zaletą tytułu.

Kamienna Mandala, jak wspominałem, przebiega płynnie, a czas partii zamyka się w widełkach podanych na pudełku, co pewnie wynika m.in. z krótkiego oczekiwania na swój ruch. Ani razu nie narzekałem, że tury przeciwników trwają zbyt długo. Marudzę natomiast za każdym razem na setup, bo ułożenie stosików kamieni zajmuje nieco czasu i jest po prostu irytujące. Najlepiej więc zadanie to powierzyć współgraczom, a samemu szukać wówczas czegoś w instrukcji czy tasować karty.

W swojej turze można zrobić jedną z dwóch rzeczy: poruszyć pionem artysty i dobrać kamienie albo zapunktować kamienie ze swojej planszetki (na jeden z dwóch sposobów). Obie akcje mają swoje ograniczenia – dobrać można tylko kamienie z symbolami poruszonego właśnie artysty i niesąsiadujące z innym artystą; podczas punktowania należy mieć co najmniej dwa kamienie tego samego koloru na wierzchu stosów, by móc za nie zapunktować (jest też opcja zdjęcia po jednym kamieniu z wierzchu dowolnej liczby stosów i zapunktowania 1 pkt/kamień). Nie brzmi to może bardzo intuicyjnie, ale w trakcie zabawy jest jasne i zrozumiałe.

Kamienna Mandala na planszetkach graczy ma zaznaczone rodzaje punktowania za każde pole. I tak punkty można zdobyć za liczbę stosów kamieni różnej wysokości, różne kolory oraz liczbę kamieni w stosie. Prawie każde pole punktuje tylko za siebie, więc trzeba uważnie dokładać znaczniki, pamiętając przy tym, że nie można ich dodawać – zebrane z planszy głównej kamienie można położyć w stosie tylko na pustym polu. Zmusza to nie tylko do planowania najbliższych ruchów, ale też myślenia o kolejnych – czy uda się sensownie zapunktować, gdy z wierzchu zniknie jeden kamień? Niektóre „zadania”, za które zdobywa się punkty wydają się nieco sztuczne (nie przemawia do mnie np. liczba kamieni w stosie), ale w praktyce sprawdza się to dobrze. Niekiedy poluje się, by zgarnąć dokładnie 4 kamienie (maksymalną liczbę), w innym wypadku szuka się jednego, ale w odpowiednim kolorze. Sprawia to, że Kamienna Mandala nie jest przypadkowym dobieraniem kamieni, jednak poziom kombinowania w tytule nie wymaga wielkiego skupienia i zaawansowanych obliczeń.

Kamienie dobiera się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, więc nie można zrobić tego jedną ręką na raz, trzeba odkładać dobrane elementy i na nich kłaść kolejne. Nie jest to zbytnio wygodne.

Sporym rozczarowaniem okazały się dla mnie karty celów sprawdzane na koniec partii. Większość dotyczy stanu po grze i trudno je jakoś aktywnie, z planem realizować w trakcie zabawy. Warunki typu „miej tylko jeden kamień na planszetce” spełniałem przy okazji, jeśli była na to szansa i opłacało się ją wykorzystać. Przez to karty brałem w ręce właściwie tuż przed końcem rozgrywki (ma się dwie, ale tylko jedną można zrealizować), nie przejmując się nimi wcześniej. Szkoda, bo inne rozwiązanie mogłoby dodać trochę głębi zabawie, sprawić, że dobieranie kamieni miałoby jeszcze jakąś warstwę poza klasycznym punktowaniem.

Dwie standardowe kwestie: losowość i interakcja. Tej pierwszej w trakcie zabawy nie ma, pojawia się jedynie przygotowując grę (układ kamieni, karty celów). Druga jest natomiast niebezpośrednia i na ogół niecelowa – sytuacja na planszy zależy od ruchów przeciwników, tego gdzie postawią artystę i które kamienie dobiorą, jednak na planszetki innych graczy zerka się sporadycznie. Zawsze też na planszy jest kilka różnych opcji dobrania kafelków, więc osoby lubiące grę bez złośliwej, celowej interakcji powinny być usatysfakcjonowane. Obie cechy – brak losowości oraz prawie nieistniejącą interakcję – oceniam pozytywnie, bo nie po to sięgam po abstrakcyjną grę logiczną, by martwić się jeszcze przeszkadzającymi w realizacji zamierzeń przeciwnikami.

Mieszane odczucia budzi we mnie moment końca partii w partiach we troje. Zabawa kończy się w kolejce, w której ktoś zakrył kamieniem odpowiednie pole na planszy, na którą trafiają „zapunktowane” kamienie. Z jednej strony widać, kiedy partia zmierza ku końcowi, z drugiej trudno to dokładnie wyliczyć, tym bardziej, że ktoś może skorzystać z drugiej metody punktowania i dorzucić na planszę nawet 5 kamieni. Przez to jeszcze trudniej poświęcić uwagę realizacji celu i przyznam, że nie do końca pasowało mi to rozwiązanie. Wolałbym chyba, by wszyscy mieli jeszcze jedną, całą rundę, by domknąć niezakończone plany.

Plansza, na której lądują”zużyte” kamienie. Ikonami oznaczono koniec partii dla danej liczby graczy.

Kasia:

Pudełko z Kamienną Mandalą wygląda estetycznie i intrygująco, aż chce się zajrzeć co też się kryje wewnątrz. Po podniesieniu wieczka pierwsze moim oczom ukazały się niestety rozczarowująco cienkie i nieładne planszetki graczy (jak w wielu innych grach pożałowano tuszu na torze punktacji, więc mamy tylko co piątą wartość 😉 ). Ogólnie planszetek są 3 rodzaje, a każda w innym odcieniu szarości, co niestety nie dodaje Kamiennej Mandali uroku. Duże czarne piony są dla mnie takim elementem neutralnym – ani na plus ani na minus. Sytuację starają się ratować duże kolorowe „dropsy” czyli tzw. kamienie i to im się zasadniczo udaje, bo dzięki ich intensywnym barwom w morzu szarości robi się zdecydowanie żywiej.

Reguły zabawy nie są skomplikowane, choć trzeba tu pamiętać o kilku istotnych zasadach i ograniczeniach. Fajnym rozwiązaniem są więc dwustronne karty pomocy dla każdego z graczy. Jeśli ktoś miewa problemy z zapamiętywaniem zasad, z pewnością będą one niezłą podporą. Z drugiej strony – czy gra znajdująca się w tej samej kategorii wagowej co Nova Luna czy Reef w ogóle powinna mieć kartę pomocy?

Jeśli już jestem przy kartach to ciekawym dodatkiem są indywidualne karty celów, które potrafią nieźle namieszać w końcowym podliczaniu. Nieco modyfikują one też nasze podejście w każdej z partii, bo pod koniec rozgrywki warto się pogimnastykować, żeby spełnić któryś z nich (zawsze mamy 2 do wyboru, dzięki czemu nie trzeba się martwić wpływem losowości). Jedyne, czego mi na kartach zabrakło to jakichś symbolicznych oznaczeń tego, jak działają, żeby w trakcie gry wystarczył szybki rzut oka, by sobie to przypomnieć.

Clue zabawy stanowią w Kamiennej Mandali kolorowe „kamienie”, które zdobywamy, układamy na swojej planszetce, a potem się ich pozbywamy podczas punktowania. Jest z nimi trochę kombinowania, bo zdobywanie jest limitowane przez widoczne na nich symbole, a późniejsze punktowanie wiąże się już ściśle z kolorami i rozmieszczeniem. Także trzeba każdorazowo ogarniać wszystkie te elementy, planując też co chcielibyśmy zrobić w kolejnych ruchach. Nie zawsze udaje się to w 100%, gdyż sytuacja na planszy dobierania bywa zmienna. Jednak na szczęście nikt nie jest w stanie zepsuć tego, co już udało nam się ułożyć, więc zwykle plany daje się zrealizować. Koniec końców to od naszego pomyślunku i sprytnego wyważenia – kiedy dobierać, a kiedy punktować – zależy ostateczny rezultat. I to jest chyba najfajniejszy element Mandali – szukanie tego złotego środka, żeby nie dać się zafiksować na zbieraniu kamieni i próbować wyczuć, czy może zapunktowanie tylko dwóch stosów nie okaże się korzystniejsze niż czekanie aż uzbiera się ich więcej…

Motyw budowania, a następnie niszczenia stosów na naszych planszetkach oceniam dwojako. Z jednej strony jest to interesujący zabieg, który zwiększa głębię rozgrywki – bo mamy więcej aspektów zabawy do ogarnięcia. Z drugiej strony zabiera to trochę satysfakcji z rozgrywki. Przynajmniej ja mam tak, że bardziej podobają mi się planszówki, w których na końcu mogę spojrzeć na swoje dzieło i poczuć satysfakcję z dobrze wypełnionego zadania (jak choćby w zbliżonych charakterem Novej Lunie czy Patchworku). Tutaj tego odczucia niestety nie ma, przez co gra, kiedy się kończy, pozostawia jakąś taką trochę nieokreśloną pustkę.

Ocena Wiktora: 6,5/10
Ocena Kasi: 6,5/10

Planszetka gracza, 5 pół na kamienie i tor punktacji. Gracz ma w tej sytuacji dwie opcje punktowania: stosy z fioletowymi na wierzchu albo dowolną liczbę kamieni z wierzchu.

Gra we dwoje:

Wiktor:

Kamienna Mandala dobrze śmigała we dwoje, jednak dodatkowy gracz miał tę zaletę, że trochę więcej działo się na planszy, z której dobiera się kamienie. Grając tylko przeciwko Kasi czasami nie było atrakcyjnego ruchu, a Kasia decydowała się zapunktować, przez co… też łapałem punkty, by nie otwierać jej ciekawych możliwości, po których wykorzystaniu to ja stałbym znów przed nieciekawym wyborem. Nie było to jednak dla mnie problemem, a raczej elementem gry.

Kamienna Mandala wydaje się być nieźle „policzona”, bo grając we dwoje mieliśmy zbliżone wyniki, czuć było rywalizację, a żadne z nas na długo nie wysuwało się na wyraźne prowadzenie. Niestety w związku z tym sporą rolę odgrywały karty celów, za którymi – jak już pisałem – nie przepadam.

Kasia:

W Kamienną Mandalę graliśmy głównie we dwoje i taki układ sprawdzał się całkiem fajnie. Czas trwania rozgrywki nieźle dostosowuje się tu do liczby graczy, więc zabawa nie ciągnęła się, a brak konieczności oczekiwania na ruchy kilku rywali dodawał zabawie dynamiki. Ze względu na znikomą interakcję między graczami w zasadzie nie ma aż takiego znaczenia ile osób akurat siada do stołu. Jedyne, co bardziej podobało mi się w partiach we troje to, tak jak wspomniał Wiktor, większa zmienność na planszy doboru. Czasem czarne piony ustawią się tak, że w zasadzie każdy ruch stworzy niezłą okazję rywalowi, a to ostatnie czego byśmy chcieli podczas zaciętych pojedynków 1vs1.

Ocena Wiktora: 6,5/10
Ocena Kasi: 6,5/10

Ocena:

Wiktor:

Kamienna Mandala balansuje u mnie gdzieś tak pomiędzy „w porządku” a „dobrą” grą logiczną. Rozgrywki nie wywołały we mnie efektu WOW, ale też nie narzekałem jakoś bardzo na żadne rozwiązania, nawet te wspomniane wyżej w recenzji. Mandala nie dłuży się i jest przystępna, nie wymaga dużego doświadczenia, by móc ogarnąć zasady i zasiąść do zabawy. Z naszej półki nie zepchnie jednak innych tytułów ze swojej kategorii.

Do sprawdzenia dla fanów abstraktów!

Kasia:

Kamienna Mandala bardzo mnie intrygowała, ciekawa byłam co też wymyślił Filip Głowacz (w którego Dice Brewing grałam ładnych parę lat temu). Tym bardziej, że uważam, iż na polu gier abstrakcyjnych trzeba się naprawdę wykazać, żeby stworzyć grę, która nie daje o sobie zapomnieć. Ostatecznie muszę powiedzieć, że grało mi się przyjemnie, ale uważam, że Kamienna Mandala nie dorównuje jeszcze poziomem asom w swojej kategorii. Mam jednak nadzieję, że autor nie porzuci „abstraktów”, bo moim zdaniem czuć w Kamiennej Mandali potencjał na coś ekstra.

Cechy:

  • gra abstrakcyjna
  • dość zbliżone wyniki końcowe
  • nielosowa [ale zerknijcie na komentarze pod wpisem]
  • znikoma interakcja

Plusy:

  • przystępne zasady
  • dobre skalowanie
  • stosunkowo krótki czas gry
  • zbliżone wyniki

Minusy:

  • nieciekawe, szare planszetki
  • niestety niczym nie zaskakuje
  • długi setup

Grę przekazało nam wydawnictwo:

6 komentarzy

  • Tomek

    Witam. Napisałeś że ta gra nie zepchnie z półki innych gier z tej kategorii. To jakie gry byś polecił? ( mamy sagrada i azul letni pawilon )

    • Wiktor (Planszówki we dwoje)

      Już przy trzech graczach było to widać – można było sobie popatrzeć na to, jakie kolory się przydadzą, ale żeby strategicznie planować dokładnie ruchy – nie da rady. We dwoje było o tyle łatwiej, że jednak sytuacja aż tak się nie zmieniała.

  • Wojciech

    Nie do końca rozumiem jak możecie pisać, że jedną z cech gry jest „nielosowość” w momencie, w którym nie ma się pojęcia jakie kamienie odsłoni się dla przeciwników i czy to, co odsłonią inni dla nas pozwoli nam na ciekawe zagrania czy nie.
    Bardzo dużo może zależeć od tego, a jest to coś, na co gracze nie mają absolutnie żadnego wpływu.

    • Wiktor (Planszówki we dwoje)

      Ha, nawet nie przyszło mi na myśl, żeby to rozpatrywać pod tym kątem. Z mojej perspektywy to nie losowość, a skutek ruchu przeciwnika – z odsłoniętych przez niego kamieni i tak dobiorę maksymalnie jeden, w najbliższym ruchu. A w swojej kolejce mam pełną wiedzę na temat tego, co jest dostępne, nic mi nagle nie wyskoczy i nie namiesza. Pogadam z Kasią, może dopiszę gdzieś w nawiasie, że można to odebrać jako losowość.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.