Goa – zapomniana klasyka

goaW ostatnich latach rynek planszówek zalała fala znakomitych eurogier. Absolutnie nie dziwię się graczom, którzy co rusz sięgają po najnowsze, gorące tytuły – nietrudno paść ofiarą tzw. cult of the new i zachwycać się wyłącznie współczesnymi grami, odstawiając na dalszy plan “ograne, nudne starocie”. Warto jednak zatrzymać się w pędzie poznawania nowości i od czasu do czasu sięgnąć po zakurzone, zalegające w głębi regału pudełka…

Dwa lata temu Rüdiger Dorn przypomniał o sobie niewątpliwym hitem, jakim okazał się Istambuł. Coraz głośniej robi się również o jego najnowszym dziele – Karubie. Dziś jednak nie będzie o żadnej z  tych planszówek. Skupię się za to na jednym z zapomnianych (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) dzieł niemieckiego projektanta, czyli leciwym już Goa.

Co zachwyca?*

*Drobna uwaga – Czytelnik może odnieść wrażenie, że Goa ma tyle zalet, co kot napłakał, dlatego chcę podkreślić jedną rzecz: w tym przypadku od ilości zdecydowanie ważniejsza jest ich jakość.

Znakomity mechanizm licytacyjny

Mówiąc “Goa” myślę “licytacja”. I chociaż ta faza to jedynie połowa gry, to bez wątpienia jest jej sercem i duszą.

Rüdiger Dorn zaproponował niezwykle świeży i nowatorski mechanizm prowadzenia licytacji. Najpierw gracze kładą swoje żetony na interesujących ich kaflach (wedle ściśle określonych reguł), a następnie walczą o ich pozyskanie. W przeciwieństwie do Wysokiego Napięcia, gdzie uczestnicy aukcji mogą wielokrotnie przebijać swoje oferty, w Goa mamy prawo odezwać się tylko raz. Jest to o tyle emocjonujące, że pieniądze w grze są tajne, należy więc zaproponować naszą stawkę z niezwykłą rozwagą. Co ciekawe, jako ostatni prawo głosu ma właściciel żetonu. Jeśli chce, może kupić interesujący go kafel i zapłacić do banku kwotę niższą o 1 od najwyższej oferty (do tego mechanizmu wrócę w dalszej części recenzji). Może również spasować – w takim przypadku gracz, który zaproponował najwyższą stawkę płaci mu pełną kwotę. Jeśli gracze zdecydują się kupować kafle “oznaczone” żetonami przez przeciwników, pieniądze będą krążyć między nimi w zamkniętym obiegu. Ktoś, kto otrzymał duży zastrzyk gotówki na początku aukcji będzie miał znacznie większe pole manewru przy składaniu kolejnych ofert – odpuszczenie swojego żetonu i przyjęcie dużej sumy pieniędzy może być zatem strategicznym posunięciem, pozwalającym przejąć inicjatywę w dalszej części licytacji.

Aukcja w Goa przebiega niezwykle sprawnie i zmusza graczy do podejmowania trudnych, często ryzykownych decyzji. Jest przy tym bardzo angażująca, ponieważ gracze nie są ograniczeni do zakupu tylko jednego kafla – jeśli mają dostatecznie dużo pieniędzy, mogą włączać się do każdego etapu aukcji. Sposób przepływu gotówki przy stole sprawia, że nawet osoby pozbawione pieniędzy mogą w pewnym momencie wrócić do gry i skutecznie zawalczyć o upragnione kafelki.

Płynna rozgrywka o przejrzystej strukturze

Czas oczekiwania na swoją kolejkę w Goa został skrócony do absolutnego minimum. Najpierw licytujemy kafle (jesteśmy przy tym non stop zaangażowani w rozwój sytuacji na planszy), a potem przechodzimy do drugiej części rundy, podczas której wykonujemy po jednej szybkiej akcji. Nie ma tu miejsca na nudę – czasu miedzy ruchami jest na tyle dużo, by na spokojnie przemyśleć kolejne posunięcia i na tyle mało, by rozgrywka nie zatraciła swojego rytmu. To naprawdę wielki plus tej gry.

Poczucie rozwoju i satysfakcja z realizacji planów

Gołym okiem widzimy postęp naszego przedsiębiorstwa. Żniwa są coraz bardziej obfite, wyprawy skuteczniejsze, a skrzynie z pieniędzmi z zebranych podatków coraz cięższe. W Goa musimy mądrze zaplanować swoją ścieżkę rozwoju i próbować konsekwentnie się jej trzymać. Wymaga to prowadzenia skutecznych i efektywnych licytacji oraz optymalizowania ruchów (których w grze cały czas brakuje). W pewnym momencie zauważymy, że nasz długofalowy plan przynosi pożądane skutki, a trybiki w zbudowanej machinie poruszają się nadzwyczaj płynnie.

Przyjemność z gry

Tak po prostu. Goa zachowuje świetny balans między złożonością zasad a oferowanymi możliwościami. Nie przytłacza ciężarem, nie jest niesamowicie mózgożerna, ale jednocześnie wymaga od nas “czegoś więcej”. To jedna z tych gier, po których wstaje się od stołu z poczuciem dobrze spędzonego czasu.

Solidne wykonanie* 

*poza planszetkami graczy, ale o tym nieco dalej…

Dla dociekliwych - do swojego egzemplarza Goa dokupiłem drewniane kostki w kolorach graczy (bazowo w pudle znajdziecie wyłącznie szare).

Dla dociekliwych – do swojego egzemplarza Goa dokupiłem drewniane kostki w kolorach graczy (bazowo w pudle znajdziecie wyłącznie szare).

Wiele klasycznych eurogier łączy jedno: mało interesująca szata graficzna zazwyczaj idzie w parze z solidnym wykonaniem. Tak też jest i w tym przypadku – kafle i żetony są bardzo dobrej jakości. Karty wprawdzie nie powalają trwałością, ale nie odbiegają też zbytnio od wydawniczego standardu. Design planszy głównej jest dość minimalistyczny, ale przez to czytelny i funkcjonalny. Bardzo lubię, gdy większość elementów gry mieści się na planszy – pozwala to zaoszczędzić sporo miejsca na stole i zachować należyty porządek. Po rozłożeniu całość prezentuje się nadzwyczaj schludnie.

Co może przeszkadzać?

To kolejna gra o handlu

Z punktu widzenia współczesnego gracza tematyka Goa będzie wydawać się oklepana i nudna jak flaki z olejem – planszówek o zamorskim handlu [tu wpisać dowolny towar] mamy na rynku zatrzęsienie (pod względem ilości przebijają je chyba tylko gry o zombie i Cthulthu). Mając tak szeroki wybór ekonomicznych gier nabywca musi mieć dobry powód, żeby zdecydować się akurat na taką, a nie inną. Dany tytuł musi się czymś wybijać ponad przeciętność. W przypadku Goa tematyka handlu przyprawami na linii Portugalia – Indie raczej w tym nie pomaga. Do sięgnięcia po pudło na sklepowym regale nie zachęca również okładka ze sztampową ilustracją przedstawiającą brodatego pana na tle portu. Swoją drogą to ciekawy fenomen – twórcy eurogier upodobali sobie umieszczanie smutnych, brodatych/wąsatych jegomościów na pudełkach. Najlepiej takich z groźną miną (patrz: stare edycje Puerto Rico czy Caylusa). Goa rehabilituje fakt, że ów pan z okładki ma na twarzy wymalowany delikatny grymas, który recenzujący (po wnikliwej analizie) uznał za coś na kształt uśmiechu. Wreszcie jakiś pozytywny akcent!

A tak zupełnie na poważnie – mimo, że tematyka i estetyka gry nie są szczytowym osiągnięciem ludzkiej kreatywności, to stanowią przyzwoite zaczepienie dla mechaniki gry. A ta, drogi Czytelniku, jest w moim odczuciu znakomita.

“Krótka kołderka”

24 akcje. Dokładnie tyle ruchów ma do wykonania każdy z graczy w ciągu całej rozgrywki. Jeśli nie zadbacie o zdobycie kart akcji bonusowych zwiększających ten limit, wówczas ograniczycie się do przeprowadzenia jedynie trzech akcji w każdej z ośmiu rund. Nie każdy lubi poczucie ścisku i “klaustrofobicznego zarządzania ruchami”. Nie jest to może typ presji znanej z gier Uwe Rosenberga (Agricola), niemniej jednak należy liczyć się tu z konkretną optymalizacją naszych posunięć.

Interakcja ograniczona do fazy licytacji 

Upraszczam tu nieco obraz sytuacji, bo gracze mogą ścigać się o premię za szybki rozwój w danej dziedzinie lub zajęcie kolonii o korzystniejszej kombinacji przypraw, ale mimo wszystko połowa gry w Goa to prywatny pasjans, nie ma tu bezpośredniej negatywnej interakcji (jedynym wrednym ruchem jaki przychodzi mi do głowy jest takie ułożenie żetonu flagi na początku aukcji, aby przeciwnik stracił dostęp do upragnionego kafla). Dopiero faza licytacji przełamuje “barierę” pomiędzy graczami, a przy stole zaczynają się gorące dyskusje.

Jeśli szukacie gry, która będzie zawierała tysiące sposobów na uprzykrzenie życia rywalom, odpuście Goa już na starcie. To planszówka do rodzinnego, pokojowego grania, rozbudzająca 100% pozytywnych emocji.

Element push your luck podczas zakładania kolonii

Osoby skrajnie wyczulone na losowość w eurograch będą miały powody do narzekania, odkrywanie kolejnych kart podczas akcji kolonizacji można bowiem porównać z rzutem kostką. Gracze mogą jednak pomóc szczęściu i wzmocnić swoje bazowe współczynniki “testu” tak, by zagwarantować sobie 100% powodzenie (wymaga to jednak większego nakładu sił i środków). Tylko od nas zależy, jak duże ryzyko chcemy podjąć.

Zmienione zasady licytacji w stosunku do pierwszej edycji

W skrócie wygląda to tak: aby wygrać “własną aukcję” w poprzedniej wersji Goa, właściciel żetonu musiał przebić najwyższą ofertę o 1. W obecnej edycji musi zapłacić o 1 mniej. Ta kluczowa zmiana zasad podzieliła środowisko fanów tej gry na dwa obozy. Dla jednych Dorn całkowicie zrujnował fazę licytacji (przeciwnicy muszą bowiem sporo przepłacić, aby zniechęcić posiadacza żetonu do zakupu), inni zaś są zdania, że nowe zasady aukcji pozwalają graczom łatwiej wygrywać walkę o interesujące ich kafle, a przez to dają większą kontrolę nad grą. Nie jestem w stanie powiedzieć, po czyjej stronie leży racja. Ufam jednak projektantowi, który przecież z jakiegoś powodu zdecydował się na taki a nie inny krok.

Skalowalność na dwie osoby

Większość gier licytacyjnych zwyczajnie nie działa na dwie osoby. Z Goa jest inaczej – rozgrywka potrafi dać dużo satysfakcji, a podejmowane decyzje są jeszcze trudniejsze, nie możemy sobie bowiem pozwolić na jakiekolwiek błędy, ponieważ każdy zakup jest na wagę złota. Problem polega na tym, że dwuosobowe licytacje stają się bardzo policzalne, a obieg gotówki łatwiejszy do kontrolowania. Jeśli gracie z kimś, kto dokładnie pamięta ile pieniędzy wydaliście, a ile otrzymaliście, wówczas aukcje stają się czystą optymalizacyjną wojną (równie dobrze moglibyście grać z taką osobą w otwarte karty i pozwolić jej skrupulatnie analizować, ile gotówki wydać, aby nie przepłacić nawet o jednego dukata).  To niekoniecznie musi być wadą gry, taka jest po prostu jej specyfika – osoby z lepszą pamięcią będą miały ułatwione zadanie (oczywiście tyczy się to również gry wieloosobowej, ale przy czterech graczach zdecydowanie trudniej jest kontrolować wszystkich przy stole ze stuprocentową dokładnością).

Co frustruje?

Planszetki graczy

Piętą achillesową Goa są planszetki graczy. I to nie tylko dlatego, że w przeciwieństwie do ultrasolidnej planszy głównej są bardzo cienkie i giętkie, a przez to podatne na uszkodzenia. Ich zasadnicza wada tkwi w czymś zupełnie innym:  to wypisz wymaluj arkusz kalkulacyjny Excella, sucha jak wiór i wyprana z emocji tabela, która w dużej części odpowiedzialna jest za zły PR tej gry. Czasem mam wrażenie, że owe planszetki są jednym z głównych powodów, dla których Goa odeszła nieco w zapomnienie. Kojarzą się bowiem ze żmudnym kalkulowaniem, optymalizacją i innym złem tego świata. Gdyby tory rozwoju na planszy były bardziej atrakcyjnie wizualnie i oprawione klimatycznymi grafikami, pozwoliłyby to graczom choć odrobinę wczuć się w świat gry. W obecnej formie są jednak zbiorem nudnych słupków i symboli, ucieleśnieniem bezdusznej mechaniki.

Nieścisłości/błędy w polskim tłumaczeniu

Niestety, polski wydawca nie ustrzegł się drobnych wpadek w instrukcji. Po pierwszej lekturze zasad gracze będą mieli kilka wątpliwości dotyczących reguł gry. Największy “chochlik tłumaczeniowy” tyczy się użycia czerwonych kafli. Pamiętajcie, wylicytowany kafelek można wykorzystać już od najbliższej fazy akcji, a nie rundy!

Mechanika kart wypraw zaburza nieco elegancję gry

Karty wypraw są jedynym elementem Goa, który może sprawiać początkującym trudności. Nie jest to wprawdzie rocket science, ale należy pamiętać o wielu drobnych regułach i ograniczeniach związanych z ich zagrywaniem i funkcjami (przekazanie wszystkich informacji podczas tłumaczenia zasad zajmie dobrych kilka minut, a i tak gracze będą w trakcie partii zaglądać do instrukcji).

Osobną kwestią jest mechanika zbierania zestawów kart o takich samych symbolach, które punktują na koniec gry (i to całkiem konkretnie). Możliwość zebrania dużej liczby punktów poprzez szczęśliwy dociąg kart zwyczajnie nie pasuje do planszówki opierającej się przede wszystkim na optymalizacji i planowaniu.

Nieudana licytacja w początkowych rundach znacznie utrudnia dalszą rozgrywkę

W fazie akcji staramy się maksymalnie wykorzystać zdobycze z licytacji, a nasze ruchy są w naturalny sposób od nich uzależnione. Jeśli nie wylicytujemy potrzebnych nam kafli, nie będziemy w stanie skutecznie i efektywnie rozwinąć naszego przedsiębiorstwa w fazie akcji. Nieudana aukcja może sprawić, że będziemy stać w miejscu (a w najlepszym wypadku wolno pełznąć do przodu), podczas gdy rywale będą szybko podnosić swoje pozycje na torach. Jest to szczególnie dotkliwe w pierwszej rundzie, kiedy musimy pozyskać plantacje/kolonie wraz z niezbędnymi do dalszego rozwoju przyprawami. Bez nich nie będziemy w stanie “wrzucić drugiego biegu” i rozbujać naszego silniczka, a wtedy dysproporcje między graczami będą systematycznie się pogłębiać.

Zdaję sobie sprawę, że skuteczne licytowanie to umiejętność i jeśli ktoś robi to lepiej, zwyczajnie zasługuje na wygraną. Niemniej jednak bywają aukcje, po których w wyniku drobnego błędu w obliczeniach “wracamy” z pustymi rękami. A to przekłada się na dość mało satysfakcjonującą rundę i niezbyt miłe wrażenia z rozgrywki.

Po pewnym czasie podejmowane decyzje zaczynają robić się nieco powtarzalne

Po sześciu partiach w Goa zacząłem odczuwać pewną schematyczność/powtarzalność wykonywanych ruchów. Obierane przeze mnie drogi rozwoju zazwyczaj są dość podobne. Rozkład kafli na planszy głównej jest wprawdzie zawsze inny, ale planszetki graczy nie mają żadnych zmiennych elementów – chcąc rozwinąć się w jakiejś dziedzinie musimy w każdej partii pozyskać dokładnie tę samą kombinację zasobów.

Cóż, zapewne wynika to ze zbyt małego ogrania, ale zwyczajnie nie jestem pewien, czy w Goa istnieje szeroki wachlarz “niestandardowych dróg do zwycięstwa”. Bardzo chciałbym zagrać z kimś, kto zaskoczy mnie jakąś nietypową strategią i pokaże inne oblicze tej gry.

Ocena po sześciu partiach: 8/10

Komentarz do oceny: Rüdiger Dorn stworzył kawał porządnego euro. Wykorzystany przez niego mechanizm licytacji działa po prostu znakomicie i wyróżnia Goa z tłumu innych gier ekonomicznych. Nie jest to może tytuł, który z wypiekami na twarzy wyciągałbym na stół podczas każdego planszówkowego wieczoru, ale rozgrywka zawsze sprawia mi dużą przyjemność – partyjki w Goa odmówić po prostu nie wypada. Choć ma już swoje lata, nadal pozostaje godną polecenia grą, którą zdecydowanie warto mieć w swojej kolekcji.