Zmagania o Irlandię. „Brian Boru” – recenzja gry planszowej

-

Peer Sylvester tworzy bardzo ciekawe gry planszowe, oparte na rozmaitych, interesujących mechanikach, a kilka jego tytułów pojawiło się w Polsce za sprawą różnych wydawnictw. Portal Games sięgnęło po zeszłoroczną premierę Brian Boru, opowiadającą o zmaganiach irlandzkich rodów z najazdami wikingów i podziałem ziem.

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego gry Brian Boru dziękujemy Wydawnictwu Portal Games.

Wykonanie

Spore pudełko kryje w sobie zaskakująco niewiele elementów. Oprócz pokaźnej planszy znajdziecie w nim duże karty, drewniane dyski i dwie wypraski żetonów. Mapa Irlandii, na której toczymy zmagania, jest ładnie wydana – posiada lakierowane elementy i dobrze prezentuje się na stole. Reszta komponentów robi już znacznie słabsze wrażenie. Monety są malutkie, dyski niewielkie, a karty, niby ładnie wydane, są cienkie i dość szybko ulegają zniszczeniom. Być może to efekt użytego materiału, ale po tasowaniu, na ich bokach, natychmiast pojawiły się zadziory, co znacznie obniżyło ich estetykę.

Wizualnie gra prezentuje się bardzo dobrze, a ilustracje oddają klimat epoki, w której rozgrywa się jej akcja. Symbole są czytelne i jasne, a plansza ma miejsce na wszystkie elementy i, co ważne, znajdują się na niej przypomnienia, co, gdzie i jak mamy umieszczać.

Brain Boru recenzja
Brain Boru
Mechanika

Brian Boru łączy w sobie dwie mechaniki – trick taking (branie lew) oraz kontrolę terenów. Rozgrywka toczy się w rundach, a ich liczba zależna jest od tego, ilu graczy w niej uczestniczy. Najpierw wybieramy (draftujemy) swoją rękę kart, którymi będziemy walczyć z innymi. Te podzielone są na cztery kolory, odpowiadające miastom na planszy. Każda ma swoją wartość w zakresie od 1 do 25 oraz dwa rodzaje akcji. Główną – czyli przejęcie kontroli nad miastem – wykonywaną gdy wygramy rozdanie, i dwie dodatkowe, z których wybierzemy jedną, jeśli je przegramy.

W najważniejszej fazie jedna osoba określa miejsce, o jakie toczymy bój, a później zagrywa kartę z ręki. Pozostali gracze mogą, ale nie muszą, ją przebić. Co więcej, mają dowolność wyboru koloru karty. To dość niespotykane w tej mechanice, bo w większości gier tego typu, autorzy wymuszają kontynuowanie typu i dość często – wykładanie wyższych wartości. Ta zmiana jest dość innowacyjna i pozwala uczestnikom zabawy na dokonywanie ciekawych wyborów. Oczywiście chcemy wygrywać rozdania, bo dzięki temu przejmujemy kontrolę nad miastami i być może regionami, ale czasami nie mamy takiej możliwości lub bardziej interesuje nas wykorzystanie jednej z akcji dodatkowych.

Brain Boru gra planszowa
Brain Boru

Po pełnej rundzie zagrywania kart przechodzimy do fazy utrzymania. W niej najpierw rozpatrujemy tor zaślubin, na którym wspinamy się, by zyskać dodatkowe bonusy lub postać dającą nam przywileje. Następnie uczestniczymy w bitwach z wikingami, sprawdzając, czy odparliśmy ich atak i ponosząc konsekwencje jeśli nam się to nie udało, oraz otrzymując łupy za walkę z nimi. Potem określamy, który z graczy najlepiej wspierał rozwój kościoła i przyznajemy sobie za to nagrody, a na końcu ustalamy kontrolę nad regionami. Każdy z nich ma pewną liczbę miast, które muszą być przez kogoś zajęte, a gracz mający ich najwięcej, otrzymuje płytkę z punktami. Jeśli uda mu się jej nie stracić do końca rozgrywki, to do finalnego wyniku doda jej wartość.

Z jednej strony mamy tu dość standardowy tytuł oparty na kontrolowaniu terenów, ale napędzany  niespotykanym zagrywaniem kart i ich wykorzystywaniem. To mocny powiew świeżości w tym typie gier i odejście od utartych i znanych rozwiązań.

Opis

Zacznę od regrywalności tytułu. Gra ma cały czas taką samą planszę, co powoduje, że po kilku rozgrywkach będziemy widzieć, gdzie znajdują się kluczowe miasta i regiony, warte posiadania. Zmienność partii opiera się na zestawie postaci, z którymi możemy doprowadzić do zaślubin, oraz kartach wikingów, określających ilu z nich dokona ataku na wyspę. Zapewniają nam kilka niepowtarzalnych partii, ale to nie jest tytuł oferujący zróżnicowane rozgrywki. Większość z nich będzie do siebie podobna i przebiegała w zbliżony sposób.

Gra skierowana jest od trzech do pięciu graczy. W kontekście skalowalności, liczba uczestników wpływa na to, ile rund zostanie rozegranych. I tu robi się ciekawie, gdyż niektóre rozwiązania, jak tor zaślubin czy walka z wikingami, znacznie lepiej sprawdzają się w większym składzie osobowym. Możemy częściej korzystać z oferowanych przez nie benefitów i planować swoją strategię. Z drugiej strony, im więcej osób, tym walka o regiony jest trudniejsza, gdyż mapa ma tyle samo miejsc na nasze dyski i zdarza się, że duży obszar wygrywamy niewielkim nakładem pracy. W partiach trzyosobowych mamy większy wpływ na układ sił, ale część rozwiązań działa trochę słabiej (na przykład tor zaślubin). Z moich obserwacji wynika, że Brian Boru najlepiej sprawdza się w czterech graczy, gdyż zachowany jest wtedy balans pomiędzy wszystkimi elementami mechanicznymi.

Gra cechuje się bardzo wysoką negatywną interakcją pomiędzy uczestnikami. Przejmowanie regionów, podbieranie kart podczas draftu czy zabieranie kontroli miast na rzecz wikingów są tutaj na porządku dziennym. Dlatego jeśli nie lubicie tego typu rozgrywki, to omińcie ten tytuł. Jednak gdy rywalizacja wam nie przeszkadza, a przyjemność sprawiają spiskowanie i naradzanie się na innych, to Brian Boru powinien przypaść wam do gustu.

Czas rozgrywki zależny jest od liczby graczy, ale przeważnie oscyluje pomiędzy godziną do półtorej. To duża zaleta tego tytułu, gdyż podczas partii oferuje wiele wyzwań przed uczestnikami i daje poczucie zagrania w dużą, wymagającą planszówkę.

Brain Boru
Brain Boru
Wrażenia

Brian Boru to gra nieoczywista i trudna do jednoznacznej oceny. Z jednej strony oferuje bardzo ciekawe podejście do mechaniki zbierania lew i zagrywania kart. Z drugiej jednak jest dość typowym przedstawicielem tytułów opartych na kontroli terenów. Podoba mi się to, że wymusza na graczach kombinowanie i dostosowanie się do ciągle zmieniającej się sytuacji na planszy. Oferuje wiele wyborów: od tego, jakie karty wybrać sobie na daną rundę, po to czy odpuścić, czy wygrać rozdanie. Zachęca uczestników do dogadywania się i przeciwdziałania różnym decyzjom przeciwników, a także cechuje się ogromną negatywną interakcją. W kilku moich grach dochodziło do sytuacji, w których najsłabszy gracz decydował swoim ostatnim ruchem, kto wygra grę. Nie lubię tego w planszówkach, bo taka osoba stawiana jest w niezręcznym i trudnym położeniu.

Brian Boru ciekawie odwzorowuje wydarzenia historyczne i nieźle oddaje realia walk z wikingami. Grafiki są ładne i atrakcyjne. Niestety, komponenty gry nie cechują się   najwyższym poziomem i trochę obniżają ocenę wizualną całości. Instrukcja w dość specyficzny sposób tłumaczy tak naprawdę nieskomplikowane zasady. W pierwszych grach musieliśmy się nią posiłkować, by załapać przebieg rozgrywki. Co ciekawe, karty pomocy gracza są obustronnie tak samo zadrukowane, a szkoda, bo mogło się na nich znaleźć więcej przydatnych informacji. Muszę też wskazać, że w polskiej wersji brakuje opisu,  o dwóch takich samych kartach. Jedną z nich używamy do gry, a druga powinna być odłożona do pudełka.

Brian Boru to ciekawa gra, która  nie jest skierowana dla wszystkich. Ma swoje bolączki, ale i genialne rozwiązania. W jakiś sposób  podobna do wcześniejszego tytułu od Peera Sylvestra, King is dead, ale  w mojej ocenie lepsza i dająca większą satysfakcję. Polecę ten tytuł osobom lubiącym negatywną interakcję i rozmowy „nad stołem”. W innym przypadku sięgałbym po inne planszówki.

Brain Boru
Brain Boru

Tytuł: Brian Boru

Liczba graczy: 3 – 5

Czas rozgrywki: 60 – 90 minut

Wydawnictwo: Portal Games

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Trick taking w zupełnie nowej odsłonie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Trick taking w zupełnie nowej odsłonie. Zmagania o Irlandię. „Brian Boru” – recenzja gry planszowej