Bausack

„Na początku była fizyka…” …i szybko stała się nudna! – dopowie niemal każdy uczeń. W przypadku gry Bausack niestety nie pomyli się.

Do Bausacka zachęciła mnie mocno pozytywna recenzja na Games Fanatic autorstwa Folko. Polowałem na grę, a nie było łatwo. Akurat musiał wyczerpać się nakład, bo trudno było trafić (a później już widywałem w sklepach). W dodatku gra była droga. Ale kupiłem.

Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. Dużo klocków w fantazyjnych kształtach. Jeden klocek (czerwony) trafił mi mocno uszkodzony, a worek na kryształki bardzo szybko pękł. Ale wydawnictwo bez zająknięcia dosłało mi z Niemiec nowy klocek i nowy worek wraz z kryształkami nawet (więc mam ich podwójną liczbę!). Gorzej jednak z samą rozgrywką.

Zawartość pudełka i aż cztery tryby gry wprawiały w dobry nastrój. Ale szybko okazało się, że tryby gry jakoś nie porywają. Zaś kryształki, które miały być interesującym mechanizmem są raczej nieciekawe. Bo dla mnie kryształki to zmarnowany pomysł. Zaczątek był fajny, ale mechanizm jest niedorobiony.

Każdy z graczy rozpoczyna grę z 10 kryształkami. Gracz w swej turze wybiera klocek z puli i licytuje go w jednym z dwóch trybów: pozytywnym (zwykła licytacja, ten kto da najwięcej płaci i bierze klocek) lub negatywnym (gracze oferują coraz wyższe kwoty by klocka nie musieć wziąć – kto pierwszy zrezygnuje, dobrowolnie lub wobec braku środków, musi użyć klocka, cała reszta płaci). Potem tura przechodzi na kolejnego gracza. Problem z kryształkami jest taki, że zapłacone trafiają do banku. Gracze więc albo szybko pozbywają się kryształków, albo biorą wszystko, żeby zachować kryształki. Mechanizm więc albo szybko przestaje działać albo jest nieużywany.

Wydaje mi się, a obserwację tę podzielali także niektórzy współgracze, że brakuje premii dla śmiałych. Gdyby gracz biorący trudny klocek był nagradzany (na przykład kryształkami zapłaconymi przez tchórzy) to tworzyłoby to znacznie większą presję i ciekawe przeciwwagi. Niestety jakoś nie sprawdziłem tego pomysłu w praktyce.

Dodatkowo gra jest też problematyczna technicznie. Układanie kilku wież bardzo wrażliwych na przewrócenie na jednym stole, na którym także operuje się innymi rzeczami (choćby pula klocków, licytacje czy napoje) aż prosi się o kłopoty. Trzeba zachować dużą dyscyplinę i ostrożność, żeby nikomu nie wywrócić wieży. A jest to tym bardziej ważne, że w przeciwieństwie na przykład do Jengi bynajmniej nie kończy to automatycznie całej gry — wszak pozostali nadal mają swoje wieże i nadal chcą grać…

Ostatecznie gra przestała trafiać na stół. Tym bardziej, że wobec małych dzieci w domu trudno grać (jeszcze w tak wrażliwą grę!) za dnia, a wieczorem i nocą hałas przewracających się wież jest trudny do przyjęcia. Gdy zaś gram poza domem, to jakoś wolę Jengę. Która ma też i te zalety, że jest znacznie tańsza (nawet ta „oryginalna”) i powszechnie dostępna. Dzieci są dziś głównymi użytkownikami mojego Bausacka, nieraz prosząc o wyjęcie by bawić się komponentami. Co ciekawe, robi to głównie młodsza Ewa (2,5 roku); starszy Karol (niemal 4 lata) preferuje gry kolejowe ;).

Swego czasu szukałem podobnych gier. Nawet zadałem pytanie „Jenga – co podobnego?” na forum.gry-planszowe.pl. Gry jakie mi podano w odpowiedzi mało mnie jednak przekonały i nawet ich nie próbowałem. Po samym pytaniu, gdzie piszę „mam (i bardzo lubię) Bausack’a” wnoszę, że musiało to być w samych początkach jego posiadania — dziś bym tak nie napisał. Po długim czasie dane mi było spróbować jednak Zwierzak na zwierzaku i jakąś inną podobną. Obie były fajne. Ale jednak to ciągle nie to samo. A może Wy mi coś polecicie?