Azul: Mistrz czekolady – recenzja – słodkie pudełko czekoladek!


Tytułu spod szyldu Azula to już swego rodzaju mechanika w grach planszowych. Zazwyczaj jest kolorowo, abstrakcyjnie i niesamowicie grywalnie. Nie dziwi więc kolejny tytuł, który powinien pokazać nam coś nowego – tylko czy na pewno? Czym może zachwycić Azul: Mistrz czekolady?

Nowy Azul to specjalna edycja pierwszego tytułu z tej serii, który zrobił ogromne wrażenie i zasiał sporo zamętu w planszówkowym świecie. Okazało się, że gry planszowe są fajnie i nie tylko dla geeków. Kolorowe elementy robiły wrażenie na każdym, kto miał okazję bliżej zapoznać się z Azulem. Mistrz czekolady zabiera nas w świat tajników cukiernictwa – na to przynajmniej wskazywałaby oprawa graficzna pełna pralin i innych czekoladowych łakoci. Autorem gry jest znany i lubiany pan Michael Kiesling. Spod jego rąk wyszły inne części Azula oraz Paris czy Park Sawanna – doświadczenie w logicznych abstraktach ma, więc całkiem spore.

Kiedyś celem gry było ozdabianie pałacu, dziś budujemy własną kompozycję w pudełku czekoladek. Czego jak, czego, ale fantazji nie można nowemu Azulowi odmówić. Klimat gier abstrakcyjnych to raczej rzecz umowna i nie ma go tu zbyt wiele. Podoba mi się nowa cukierkowa tematyka, ale to nadal gra o zbieraniu i układaniu kolorowych elementów na naszych planszetkach.

Jak zostać czekoladowym królem?

Azulowi oprócz wspaniałego wykonania nie można odmówić prostych i przyjaznych do nauki zasad. Nie oznacza to jednak, że rozgrywka jest płytka i mało angażująca. W zależności od liczby graczy rozkładamy na środku stołu odpowiednią ilość fabryk. Uwaga – są dwustronne i polecam jak najszybciej rozpocząć zabawę ze stroną dającą dodatkowe zdolności. Na fabrykach umieszczamy po cztery kostki losowo wybrane z woreczka (który wygląda wspaniale!). Na środku ląduje znacznik pierwszego gracza, a każdy z uczestników dobiera planszetkę – z setupu to już wszystko.

W swojej turze mamy trudną decyzję do podjęcia. Zabieramy płytki w jednym kolorze z jednej z fabryk lub ze środka stołu. Niewybrane kafelki z fabryki lądują na środku, powiększając dostępną pulę. Następnie układamy zabrane płytki w jednej z 5 linii wzorów na naszych planszach. Zasady są proste – kolory w jednym wierszu nie mogą się różnić oraz nie możemy kłaść więcej, niż norma przewiduje. Gdy brakuje nam miejsca lub zwyczajnie nie chcemy dołożyć wszystkich na dole czeka nas tor z minusowymi punktami zwany podłogą. Czekoladki, które wypadną z pudełka są już niesmaczne i wygenerują nam ujemne punkty, więc musimy rozważnie wybierać co weźmiemy z fabryk. Jeżeli zapełnimy jakiś rząd, to na koniec rundy będziemy mogli przenieść jedną z płytek-czekoladek do pudełka po prawej stronie.

Punktowanie jest jedną z ciekawszych rzeczy w Azulu – układając płytkę sprawdzamy sąsiadowanie w rzędach i kolumnach – im więcej uzbieraliśmy, tym więcej punktów otrzymamy. Z drugiej strony chcemy też uzbierać kolumny i wszystkie płytki danego koloru, ponieważ oznacza to dla nas dodatkowe punkty.

Czy nowe oznacza lepsze?

Jedyną nowością, która poza tematem odróżnia Azula: Mistrza czekolady od pierwowzoru są dwustronne fabryki. Nie powiedziałbym, jednak, że tylko z tego powodu trzeba sprzedawać stare wydanie i rzucać się na nowe. Fabryki dodają trochę re grywalności, dzięki specjalnym zasadom panującym akurat na tym kafelku. Możemy znaleźć jedną pralinkę więcej lub dorzucać określony smak. Zmiany są niewielkie, ale działają przyjemnie i faktycznie sprawiają, że czuć większą zmienność każdej partii. Nie jest to jednak na tyle duża rzecz, by gra podstawowa się bez tego nie obroniła i przestała być świetna.

Skalowanie i próg wejścia

Każdy Azul to z założenia rodzinny abstrakt, więc próg wejścia jest niewielki i początkujący gracze spokojnie dadzą sobie radę z instrukcją i czerpaniem sporej frajdy z każdej rozgrywki. Azul dla doświadczonych graczy może wydawać się zbyt prosty, ale na pewno nie powiedziałbym, że to prostacki tytuł. Miło mi się kombinować przez pół godziny co należy zabrać najpierw i z której fabryki, żeby przybliżyć się do zwycięstwa i napsuć trochę krwi przeciwnikom. Skalowanie wypada bardzo dobrze i w każdym składzie zabawa jest przednia. Im więcej osób, tym więcej fabryk i potencjalnych możliwości, natomiast przy dwóch osobach gra robi się bardziej taktyczna.

Na zakończenie

Azul: Mistrz czekolady wygląda jak tytuł, który zaczyna odcinać kupony od popularności całej serii. Gra jak zwykle jest bardzo dobra, ale nie zaskoczy nas niczym nowym czy innowacyjnym. Temat czekoladowych układanek i nowe fabryki są przyjemnym urozmaiceniem, ale raczej nie sprawią, że posiadacze oryginalnego Azula rzucą się na nowe wydanie. Jeżeli dopiero wkraczacie w planszówko we hobby i szukacie dla siebie planszówki to Azul: Mistrz czekolady będzie fantastycznym tytułem na start. Jest prosty, ładny i zapewni mnóstwo ciekawych partii, zanim uznacie, że pora na większe wyzwanie.

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przesłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Może zainteresuje Cię nasza recenzja Lost Cities: Gra kościana?

Azul: Mistrz czekolady do kupienia tutaj.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Czemu ludzie są źli na Mundfish czyli dewelopera Atomic Heart?
Następny Warhammer 40k: Warpforge - oficjalny zwiastun demo Steam